Pireneje
Sławomir Kalinowski
Dzień 9
21 czerwca 1996, piątek, godz.
6:40. Kamień jednak nie spadł
mi na głowę. Może dlatego, że w nocy za bardzo się pod tym kamieniem
nie wierciłem. Noc miałem w niesamowitej scenerii. Spało mi się jednak
dość
dobrze, tylko wcześnie wstałem. Słońca nieprędko bym się tu doczekał.
Jest
to zbyt wąski wąwóz. Znów pojawiają się chmury na tym kawałku nieba,
który
widzę. Nie jest dobrze.
Wczoraj w dolinie, przy parkingu,
wydałem kilka peset: mapa + kartki
- 650 pts, kanapka (buła z choriso) i piwo: 725 pts.
Godz. 8:15. Ale mam
stracha. Zapuściłem się na pionowe
ściany. W skałę są powbijane pręty. Przeszedłem tę drogę bez plecaka.
Będę
próbował z plecakiem. Dawno się tak nie bałem.
Godz. 8:30. Gdybym
musiał wracać tą samą drogą,
to chyba bym tylko usiadł i płakał. Przeszedłem, ale dużo mnie to
kosztowało.
Gdybym tak miał skrzydła. Nie wiem, jaką będę miał drogę przy zejściu z
tego masywu. Pogoda jest ponura, niebo pochmurne, jest zimno, wieje
wiatr.
Z listu pisanego w czasie wyprawy:
(...) Ależ dzień mi się zaczął. Siedzę teraz gdzieś
pomiędzy skałami
i mam pietra. Zaczęła się burza i gdzieś od dołu idzie w moją stronę
nie
wiem co, jest to coś na obraz chmury, a może nawałnicy. Idzie gęstą
ścianą,
widzę coraz bliżej, pasma gęstej mgły.
Musiałem przerwać pisanie. To co się tu działo, to było
upiorne. Trochę
ucichło i pojawiło się więcej światła. Deszcz nadal pada. Była ulewa z
gradem i wichurą. Trochę ten list jest przemoczony i pismo krzywe, ale
to z zimna. Na razie jest zbyt duży deszcz, aby rozstawiać namiot, ale
gdy przejdzie to ja i tak pójdę dalej.
A wszystko zaczęło się tak: wczoraj po południu dotarłem
do Parku Narodowego
Ordesy. Nie chciałem leźć jeszcze kilku kilometrów dnem doliny do
kempingu
i postanowiłem, że wylazę gdzieś ponad górną granicę lasu i rozbiję
namiot
na jakiejś łączce, ewentualnie przenocuję w schronie, który miał być
gdzieś
po drodze (robi się już zupełnie widno, ale jeszcze pada). Tak więc
zacząłem
iść w stronę wąwozu i cyrku polodowcowego, ale złapała mnie burza.
Byłem już dość wysoko
(odłożyłem właśnie parasol, ale jeszcze trochę mży). Na dół nie chciało
mi się uciekać. Znalazłem schronienie pod wielkim głazem (koliba). Tam
też byłem zmuszony przenocować. Nawet dość dobrze mi się spało,
niewiele
gorzej niż w namiocie (jak zauważyłaś, pismo moje stało się troszkę
wyraźniejsze).
No i z rana, jeszcze przed siódmą polazłem dalej. Po drodze minąłem
schron
(po ok. 20 minutach marszu) i potem ścieżka zaczła prowadzić po
stromiznach.
Póki było trochę wspinaczki po skałach, było jeszcze w porządku. W
końcu
wlazłem w takie miejsce, gdzie zobaczyłem, że dalej trzeba iść po
pionowej
ścianie, gdzie jest tylko powbijanych trochę metalowych kołków. I w tym
momencie poczułem się bezsilny. Raz widziałaś mnie w takim stanie, rok
temu w Bukareszcie, podczas drogi powrotnej. Nogi pode mną się ugięły.
Po czymś takim to ja jeszcze w życiu nie chodziłem, nawet na Orlej
Perci
w Tatrach. Jest mi zimno, dlatego te literki są takie koślawe. Jest
szansa,
że pogoda poprawi się. Wracając do tej ściany - zacząłem
rozważać,
czy schodzić w dół - też trochę wspinaczki, a z plecakiem to mało
przyjemne.
Do tego trzeba by zejść kilkaset (chyba z 700) metrów różnicy
poziomów.A
może by jednak spróbować? Ale z kolei własnym życiem bym ryzykował.
Spróbowałem
bez plecaka przejść tam i z powrotem. Udało się. Pogodziłem się więc z
losem jaki mnie czeka, założyłem plecak i polazłem. Nie będę pisał o
wrażeniach,
jakie miałem z tego przejścia, bo sam nie potrafię nawet ich określić,
ale jak widzisz - przeszedłem. Fragment tej ściany mam na zdjęciu.
Ścieżka
ta biegła w pobliżu olbrzymiego wodospadu i wszędzie tu są pionowe
urwiska.
Póki w dolinie nie kupiłem mapy, myślałem, że tu w ogóle nie ma żadnych
ścieżek, że nie da się tu chodzić. A jednak da się. Niebo jeszcze
pochmurne,
ale już coraz lepiej to wygląda. Jeszcze gdzieniegdzie błąkają się
mgiełki.
Na widok wodospadów bierze już mnie obrzydzenie, a tu są niemal same
wodospady.
Jakże przyjemne były te góry, które wczoraj opuściłem. Bardzo
przyjemne,
bez takich urwisk, bardziej przyjazne dla człowieka. A poza tym są
zupełnie
bezludne. Przez trzy doby żywego człowieka nie widziałem. Dopiero gdy
zszedłem
do Doliny Ordesy zobaczyłem ludzi i mnóstwo samochodów. Widoki są tu
niesamowite,
ale i więcej ludzi. Jednak w tamtych górach czułem się lepiej.
Dziś jest piątek, ósmy dzień mojej wędrówki. Dopiero w
poniedziałek
zamierzam zejść stąd do jakiejś miejscowości po zakupy. Ostatnie zakupy
robiłem w Biescas, jedzenia kupiłem na tydzień. No i wczoraj zjadłem
bułę
z kiełbasą w barze w dolinie. Widzę, że niedługo będę mógł iść dalej.
Widzę
kawałki błękitnego nieba. To na razie tyle. Później napiszę jeszcze. I
tak dopiero za trzy dni będę mógł wrzucić ten list do skrzynki.
Nie lubię wodospadów! (...)
|
|
|
Godz. 9:00. Siedzę pod
parasolem. Pogoda ohydna.
Jedyna zaleta tej pogody to taka, że dzięki niej ludzi tu nie ma. Nad
jeziorka
jeszcze nie doszedłem, ale chyba są już blisko. Jestem głodny, brudny,
zły i bolą mnie nogi. Od wczoraj nie zmieniałem skarpet. Poprzednia
zmiana
jeszcze nie wyschła. Muszę wziąć trzecią zmianę.
Na widok wodospadów bierze już mnie obrzydzenie. Niech
wreszcie ta pogoda
poprawi się.
Godz. 10:15. Przeżyłem
nawałnicę. Od strony doliny
szło coś strasznie ciemnego, przyszło, zbryzgało mnie deszczem, obiło
gradem.
Teraz jest już trochę błękitu. Muszę jeszcze trochę wyschnąć i ogrzać
się.
Poza tym muszę przebrać się i coś zjeść. Jestem mokry, zmarznięty i
głodny.
Godz. 13:25. Doszedłem
do zupełnie niesamowitego
świata. Teren w miarę wyrównany, tylko popękane skały, wąwozy i śnieg.
Pogoda znów robi się podejrzana. Może mnie tu wymrozić. Osiągnąłem
kolejne
piętro masywu. Do Szczerby Rolanda mam jeszcze ze dwa kilometry. Nie
wiem
tylko, ile wąwozów po drodze będę musiał pokonać.
Godz. 14:10. Pośród tej
krainy dziurawych skał i śniegów dostrzegłem kilkumetrową tyczkę.
Niedaleko niej jest mikroskopijna
chatka ułożona z kamieni. Dach jest zrobiony z łupków. Nie ma tu okien,
a wejście jest takie, że trzeba wchodzić na czworaka. Drzwi oczywiście
nie ma. Na tej pustyni mieszkają tylko kozice i świstaki. Na niższym
piętrze
tej krainy przechodziłem koło stada kozic liczącego ponad 20 sztuk.
Oprócz
tych czworonożnych są tu jeszcze ptaki, z których rozpoznaję wieszczki.
Zimno i ponuro jest w tym świecie. Chyba znalazłem jaskinię, która
zaznaczona
jest na mapie. Jest to głęboka szczelina. W ogóle, góry te są jak
plaster
miodu, pełno tu różnych dziur. Nie wiem, co kryje się pod tym śniegiem.
Ciekawe, czy on w ogóle znika. Chmury ciągle zasłaniają niebo. Nie
wiadomo,
czy będzie padać, czy nie. Jeszcze gorzej, gdyby zrobila się burza.
Byłoby
tu wyjątkowo nieprzyjemnie.
Godz. 16:05. Jestem już
gdzieś niedaleko szczeliny,
ale jest schowana i nie mogę jej zlokalizować. Muszę troszkę zaczekać.
W moją stronę od wschodu posuwa jakaś grupa ludzi. Pewnie niedługo tu
dolazą.
Cały czas pada drobny grad. Plenery są zupełnie nieziemskie - tylko
skały
i śnieg, no i chmury, które całkowicie wszystko zasłaniają. Mogłoby
trochę
przejaśnić się, abym mógł dokadnie zobaczyć, gdzie jestem, no i trochę
ogrzać się i osuszyć. Już chyba wędrująca grupka jest blisko. Słyszę
ich
odgłosy. Chyba widzę kawałek Brechy t.j. szczeliny w grzbiecie do
której
idę, ale nie jestem pewien co do niej. Pogoda jest ogłupiająca.
Godz. 16:50. Jestem już
w Szczerbie Rolanda. Cały
czas pada deszcz. Jest też ta grupa ludzi, których widziałem. Są to
dobrze
wyposażeni francuscy alpiniści.
Godz. 19:45. Dowlokłem się
do schroniska i tu chyba zostanę.
Jeszcze tylko muszę wyżebrać jakieś łóżko. Kilka godzin lazłem po
śniegu.
Schodząc ze Szczerby trafiłem na olbrzymią jaskinię. Za bardzo nie
zagłębiałem
się w niej, gdyż w środku było bardzo dużo wody i lodu. Cały czas sypał
grad i nie było widać drogi. W drodze do schroniska lazłem za czterema
alpinistami. Wrażeń było mnóstwo, ale jestem zbyt zmęczony, aby dużo
pisać.
W tej chwili świeci słońce. Wszystko mam przemoczone.
Straciłem sporo tłuszczu na
brzuchu. Ciekawe, ile teraz ważę. Wypiłem
dziś w schronisku szklankę kawy z mlekiem (175 pts) i szklankę wina
(150
pts). Jest mi teraz zupełnie dobrze, mam tylko buty i wszystkie
skarpety
przemoczone. Kupiłem kartkę z Breche de Roland (2804 m). Jest to widok
od strony francuskiej. Przełęcz jest niesamowita, prostokątne wcięcie w
wąskiej jak żyletka skale. Zbocza na kartce wyglądają łagodnie. W
rzeczywistości
jest nieco bardziej stromo, ale śniegu jest tyle samo.
Znalazem dziś zegarek przy podejściu na Breche de Roland.
Z listu pisanego podczas wędrówki
(...) Piszę dalszy ciąg listu do Ciebie. Dzień był
wyjątkowo obfity
w wydarzenia. Jest już wieczór i siedzę przemoczony w schronisku
"Refugio
de Goriz". Za oknem jeszcze widno, ale trzeba będzie niedługo iść spać.
Byłem dziś na "Breche de Roland". Jest to przełęcz na granicy Francji i
Hiszpanii. Jest ona dość niezwykła, jest to jakby wycięcie w bardzo
ostrej
grani,
głębokości kilkudziesięciu metrów. Przełęcz tę widziałem, gdy dwa lata
temu byłem we Francji w Gavarnie. Chciałem teraz zobaczyć francuską
stronę,
niestety, nie było to możliwe. Wszystko było w chmurach, a do tego cały
czas padał grad. Ale chociaż zobaczyłem, jak ta przełęcz wygląda. Jest
jakaś legenda, że powstała ona przez uderzenie miecza Rolanda w tę
grań.
Kilka godzin brnąłem dziś po śniegu, do tego prawie cały czas padał
grad,
co prawda niezbyt duży, wielkości małych ziarenek grochu, ale i tak dał
się we znaki. To co przeszliśmy w Turcji, to było niewiele w
porównaniu
z tym, co mnie dziś tu spotkało. Najgorsze jednak było to, co rano
działo
się, to przejście po pionowej ścianie. Robiłem dziś wszystko, aby tylko
nie musieć wracać tą samą drogą. Poza tym znalazłem olbrzymią jaskinię,
nie wiem jednak, jak daleko się ciągnie. Wszedłem tylko na
kilkadziesiąt
metrów w głąb. Było dużo śniegu, lodu i wody. Wyglądała zachęcająco.
Latarka
niewiele dawała, światło ginęło gdzieś w głębi. Może jutro uda mi się
wdrapać
na Mte. Perdido (3352m), jednak nie nastawiam się za bardzo na to.
Zamierzam
jednak przebrnąć przez przełęcz Cdo. del Cilinadro (3100m). Jest ona
trochę
wyżej, niż dzisiejsza przełęcz (2804m).
Sceneria w tych górach jest niczym z innego świata,
wszędzie pionowe
ściany, śnieg, wodospady, rzeki wypływające nie wiadomo skąd i ginące
nie
wiadomo gdzie. Góry te są jak sito.
Zostało mi tylko pięć dni w Pirenejach. Jak ten czas
szybko leci. Zaczynam
już myśleć o powrocie. Może jak wyschnę i pogoda będzie lepsza,
przestanę
myśleć.
Gdy patrzy się z dołu na te góry, widać tylko pionowe
urwiska i mnóstwo
wodospadów. Człowiek się zastanawia, skąd bierze się tyle wody. Dopiero
gdy wejdzie się tu na górę, to widać, jaki to wielki i rozległy obszar
z ogromną ilością śniegu i wtedy wodospady przestają dziwić. (...)
|
Podczas pobytu w schronisku
starałem się zaobserwować jak najwięcej
rzeczy dotyczących funkcjonowania tego schoniska. Oto niektóre z tych
obserwacji:
-
do jadalni i na pokoje wchodzi się bez buciorów, są do tego specjalne
kapcie,
-
buty zostawia się w holu w specjalnych szafkach,
-
łóżka w pokojach są 3-piętrowe, materace poukładane są jeden obok
drugiego,
-
na legowiskach są tylko materace, koce leżą na stercie w kącie pokoju,
-
łóżka są ponumerowane, numerom łóżek odpowiadają numery szafek w holu
przy
wejściu,
-
w niewielkim pokoju mieści się 30 osób,
-
przy zameldowaniu dostaje się kluczyk od szafki na rzeczy,
-
plecaki zostawia się w holu, nie wnosi się ich do jadalni i na pokoje,
-
w schronisku jest kuchenka, gdzie można przygotować sobie posiłek,
-
rzeczy do jedzenia i napoje można kupić u obsługi schroniska, jest
wywieszony
cennik, ceny są niskie,
-
można zamówić śniadanie (wieczorem) i obiad (do godz. 10 rano),
-
śniadanie: coś do picia np. mleko, herbata, kawa, pieczywo, masło,
dżem,
2 magdalenki: 525 pts,
-
przy zameldowaniu wypełniana jest karta pobytu, wpisywane są tam
wszystkie
zamawiane rzeczy: napoje, jedzenie, kartki, mapy, itd., opłata za to
wszystko
przy opuszczaniu schroniska,
-
na czas pobytu paszport nie jest zatrzymywany, tylko dane wpisywane są
do karty pobytu,
-
obsługę przywołuje się dzwoneczkiem, który jest na ladzie,
-
część obsługi schroniska mówi po angielsku,
-
w schronisku jest elektryczność, prawdopodobnie z jakiegoś generatora
lub
akumulatorów, na dachu są baterie słoneczne,
-
toalety są w oddzielnym budyneczku - kontenerze, do którego idzie się
po
specjalnym metalowym, ażurowym chodniku,
-
toalety i umywalka są koedukacyjne,
-
są dwa prysznice, ale nie zauważyłem, aby była tam ciepła woda,
-
przy zameldowaniu każdy dostaje torbę foliową na własne śmieci, torbę
umieszcza
się w kuchni,
-
koszt noclegu 1000 pts,
-
ceny w schronisku: kawa zwykła 125 pts, kawa z mlekiem 175 pts,
szklanka
wina 150 pts, litr wina 500 pts, kartka pocztowa 25 pts,
-
towary do schroniska dostarczane są chyba helikopterem, widziałem duże
skrzynie obwiązane linami, przygotowane do transportu.
|