PirenejeSławomir Kalinowski
Dzień 7 19 czerwca 1996, środa, godz. 8:10. Ależ rozrabiały te nietoperze. Całą noc hałasowały - fruwały i popiskiwały. Teraz nie widać już żadnego, poszły spać. Dzień zaczął się pogodnie, ale jest duża rosa. Gdybym wcześnie wyszedł, całe buty miałbym szybko przemoczone. Muszę zaczekać choć do dziesiątej. Godz. 9:30. Jestem
gotowy do drogi. Pogoda piękna,
słońce przypieka. Jestem dość wysoko, nie będę więc musiał przedzierać
się przez jakieś krzaki, ale za to jestem od razu wystawiony na
słoneczny
żar. Śniadanie zjadłem leciutkie: kawałek bułki (1/5) z choriso, a do
tego
kubek herbaty. Zwykle po obfitym jedzeniu i dużym wysiłku paliło mnie w
gardle. Może teraz nie będzie. A w końcu to przyjechałem też po to, aby
stracić trochę na wadze. Sadła na brzuchu na razie chyba nie ubyło.
Zobaczymy
ile po powrocie będę ważył. Przed wyjazdem waga moja dochodziła aż do
76
kilogramów!!!
Godz. 12:00. Jestem na
kolejnej przełęczy, podwójnej.
Wybrałem niestety tę gorszą część, od strony północnej. Zejście będę
miał
strome po sypiącej się skale. Południowa jest łagodniejsza i pokryta
trawą
z obu stron. Próbowałem przejść w kierunku południowej części po ostrej
grani, niczym po grzebieniu. Miałem nieprzyjemne zdarzenie, jak kawał
skały
odpadł mi spod nóg. Gdy wchodziłem pod górę oderwało mi się górne ucho
od paska od plecaka. Musiałem je przyszywać.
Aby wejść na następną przełęcz
nie będę musiał głęboko schodzić. Następne
podejście jest niewielkie. Przed sobą mam już chyba szczyty, które
widziałem
od strony francuskiej. Dolina Ordesy jest już pewnie niedaleko, może
tylko
kilka kilometrów. Możliwe, że jutro tam dojdę. W pobliżu fruwa sporo
wieszczków.
Jeszcze tylko coś zjem, bo jestem głodny i idę dalej.
Godz. 13:30. Przeszedłem
kolejną dolinkę i jestem
na następnej przełęczy. W dolinie tej widziałem pięć świstaków. Jeden
wyglądał
z dziury zrobionej w śniegu. Widziałem też kozice - w poprzedniej
dolince
dwie i w tej jedną. Miałem trochę strachu przy zejściu z przełęczy.
Początek
był paskudny - stromo, do tego sypiące się spod stóp kamyki, bardzo
krucha
skała, bez żadnych punktów zaczepienia. Jednak udało mi się zejść. Coś
jeszcze zjem i około godz. 14 ruszam dalej.
Godz. 14:45. Jestem na
kolejnej przełęczy. W ostatniej
dolince widziałem dwie kozice i trzy świstaki. Właśnie słyszę świstaka
gwiżdżącego w następnej dolinie. Spotkałem też żmiję i jaszczurkę.
Żmija
była malutka, około 25 cm. Leżała zwinięta przy jaszczurce. Żmiję
odgoniłem
kawałkiem słomki. Żmija nawet nie protestowała i nie próbowała mnie
straszyć.
Jaszczurka nie uciekała, nawet gdy ją odwracałem tylko dyszała. Była
prawdopodobnie
ugryziona przez żmiję.
Widziałem strumyk wypływający z
dziury w wapiennej skale. Próbowałem
tam wdrapać się, ale ostatni odcinek zrobił się zbyt stromy i nie
chciałem
ryzykować zjechania po skałach. Za to w innym miejscu znalazłem dziurę,
która być może jest wejściem do jaskini. Jest ona jednak zbyt wąska i
kanciasta,
aby człowiek mógł tam się przecisnąć. Część drogi szedłem w poprzek
ukośnie
nachylonych skał wapiennych. Było to jednak zarzynanie butów. Na
skałach
są podłużne, bardzo ostre kanty, niczym brzytwy. Miejscami zbierają się chmury burzowe. Trzeba iść dalej. Jeszcze ze trzy przełęcze i dojdę do doliny Ordesy. Góry otaczające dolinę są już stąd widoczne. Godz. 18:05. Kolejna
przełęcz. W ostatniej dolinie
miałem trochę przygód. Chciałem trawersować zbocze tak, aby dojść do
tej
przełęczy. Złapała mnie burza, a na dodatek utknąłem na urwisku na
krawędzi
żlebu. Pod urwiskiem widziałem jaskinię. Dopiero po burzy zszedłem
niżej,
a potem wdrapałem się drugim brzegiem wąwozu. Była to grota, ale dość
nieprzyjemna.
Nad głową sterczały ostre skały i wyglądały tak, jakby miały za chwilę
odpaść. Uciekam. Znów pogoda się psuje.
Godz.
20:35. Musiałem uciekać z tej przełęczy. Pogoda zaczęła się psuć,
ale
jak dotąd nie rozpadało się. Chmury są jednak brzydkie, całe niebo jest
zasnute. Mam już rozbity namiot w niewielkiej kotlince na najwyższym
piętrze
doliny. Wyżej to już tylko piarżyska i pionowe ściany. Zjadłem już
kolację
-pierożki tortellini z rosołem. Pycha!. Wypiłem też herbatę. Skały
otaczające
kotlinkę wyglądają niczym stada potworów cisnących się do maleńkiej
ofiary
(ta ofiara to oczywiście ja). Namiot mam przy samym strumyczku, nad
niewielkim
wodospadzikiem (będzie na zdjęciu). Wokół są jeszcze płaty śniegu.
Prawdopodobnie
jestem na wysokości około 2300 metrów. Robi się już chłodno. Jeszcze
mycie,
pranie i spać. Oby jutro było słońce, tylko nie za dużo - mam spaloną,
bolącą szyję.
W poprzedniej dolince spotkałem jeszcze kilka kozic. Góry, po których idę, sprawiają wrażenie jakby wielki wapienny masyw przeciskał się z głębi ziemi poprzez skały osadowe. Warstwy piaskowców są niezwykle powyginane i poskręcane. Warstwy wapienia od strony piaskowców tworzą pochylone, w miarę gładkie ściany. Ta gładź to oczywiście w odpowiednio dużej skali. Z bliska te skały są koszmarnie ostre i pożłobione przez wodę. Pełno jest w nich dziur i rowów. W miejscu gdzie jestem pełno jest wielkich zagłębień w ziemi o średnicach od kilkunastu do kilkudziesięciu metrów. Są to zapadliska. Mam wrażenie, że wewnątrz te góry są podziurawione jak sito. Nie wiem, jak ten masyw wygląda z drugiej strony. Jest to interesujące. Dla przypomnienia - góry te nazywają się Sierra de Tendenera. Godz. 21:10. Jest po prostu obrzydliwie. Pada deszcz - kapuśniaczek. Góry wyglądają ponuro. Godz. 21:15. Widzę
nieśmiały kawałek tęczy. W dole
doliny widoczne są czerwone chmury, a więc świeci tam słońce. Może się
rozpogodzi. Przed chwilą było tak ponuro.
|