Pireneje

Sławomir Kalinowski
 
WSTĘP | POPRZEDNI | NASTĘPNY | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15

Dzień 6

Dolina, w której spędziłem noc w schronisku u podnóża białych skał18 czerwca 1996, wtorek, godz. 10:45. Jestem już spakowany i gotowy do drogi. Na razie jest dość chłodno. Pomimo tak długiego wypoczynku jestem połamany i obolały.


Godz. 15:30. Nareszcie trochę zjadłem - bułkę z dżemem i popiłem wodą. Dopiero teraz doczołgałem się do przełęczy. Jak zwykle straciłem drogę i drapałem się na przełaj przez gęste zarośla, wprost pod górę prawym zboczem doliny. Była to męczarnia. Przy okazji wdrapałem się na jakiś szczyt typu bieszczadzkiego. Na przełęczy stoi szałas. Zaraz do niego pójdę. W górze doliny, do której będę schodził, stoi jakiś budynek, prawdopodobnie schronisko, tak jak te poprzednie. Następna przełęcz może być trudna do przejścia. Widać na niej mało trawy, a głównie osuwisko i odsłonięte skały. Białe urwiste skały, które wczoraj przy schronisku sterczały mi nad głową, w miarę wznoszenia się ponad dolinę okazały sie ledwie widocznymi załamaniami zbocza, ginącymi gdzieś w głębi doliny.

Sierra de Tendenera Spojrzenie na trasę, którą przeszedłem Droga przede mną Trasa mojej wędrówki

Godz. 18:15. Co do deszczu to mam dobry nos. Już od kilku godzin z niepokojem patrzyłem w niebo. Słońce i niebo zasnuwało się mgiełką i robio się coraz bledsze. Jest to niemal niezawodny znak, że będzie deszcz. Trochę już pokropiło i pogrzmiało. Siedzę teraz w domku pasterskim, niepewny, czy ktoś nie przyjdzie i nie zrobi mi awantury. Właśnie zaczęło padać na dobre. Domek ten do złudzenia przypomina schroniska, ma jednak dodatkową zagródkę dla zwierząt. Dookoła pełno jest krowich placków. Poza tym wewnątrz jest trochę sprzętów - dwa łóżka, trzy krzesła, stara lodówka pełniąca rolę szafki (są w niej dwie patelnie i olej), coś podobnego do stolika, półki i kominek. Jest też kilka pustych butelek po brandy i świeży ogryzek z brzoskwini. Prawdopodobnie w czasie weekendu ktoś tu był. Po hali łazi stado krów. W domku jest skrzynka z różnymi środkami weterynaryjnymi. Grzmi coraz mocniej. Jestem zupełnie wycieńczony. Łażę jak pokraka, nawet bez plecaka. Sam się dziwię, że mimo to potrafię pokonywać takie odległości i wysokości.

Domek jest na wysokości, gdzie rosną już drzewa. Moja jutrzejsza droga wygląda mało zachęcająco. Nie wiem, czy w ogóle znajdę przejście przez przełęcz. Moje dzisiejsze miejsce na nocleg nie jest zbyt miłe, ale najważniejsze, że jest dach nad głową. W namiocie byłoby mało przyjemnie. Pioruny walą jak oszalałe! Błyskawice trafiają w odległości kilkuset metrów nawet w okolice, gdzie są krowy. Huk jest do tego zwielokrotniony w wąskich dolinach, odbija się od skał i niesie się echem. Mam trochę strachu, bo błyskawice uderzają nie tylko w wierzchołki, ale i w zbocza gór. Z domku mam widok w kierunku przełęczy, gdzie chcę jutro iść. Samej przełęczy jednak nie widać. Zasłania ją niewielki grzbiet. Po lewej stronie widoczne są szczyty zamykające dolinę. Są tam białe, olbrzymie urwiska. Naprzeciwko mam trawiaste, ale strome zbocza łagodniejszych gór przypominających bieszczadzkie połoniny, tyle, że wielokrotnie większe. Rozpętała się ulewa! Marnie bym wyglądał w namiocie. Pada grad. Deszcz też jest odpowiedni do pirenejskiej skali.


Godz. 18:50. Troszkę się przejaśnia. Przygotowuję sobie kolację - pierożki tortellini z rosołem. Nadal grzmi.

Godz. 19:30. Przygrzmociło w odległości około 200 metrów. Zjadłem już pierożki. Rosół zrobiłem trochę za słony. Mam problem z wodą. Po deszczu jest brudna. Nie mam co pić. Na przygotowanie posiłku zużyłem niecałe dwie kostki paliwa - zagotowałem litr wody i gotowałem pierożki przez 15 minut.

Godz. 20:00. Burza wciąż trwa, choć nad najwyższymi wierzchołkami trochę pojaśniało. Za to w dole granatowe chmury i pada deszcz. Zrobiłem herbatę z mętnej wody. Może nie dostanę żadnej zarazy po zagotowaniu tej wody.

Poczułem się dziś przez chwilę jak w Bieszczadach. Trafiłem na kawałek lasu bukowo-jodłowego. Skały, które wczoraj tak wysoko sterczały nad schroniskiem okazały się bardzo maleńkie, gdy wylazłem dziś ponad granicę lasu. Skały te z góry stały się zupełnie niepozorne, przylepione gdzieś nisko do zbocza góry. Jakże wszystko jest względne.

Domek ten ma atrybuty typowego schroniska, jednak w środku jest tak zagospodarowany jak chata pasterska. Sam już nie wiem. Zagroda na zewnątrz ma kołek do wiązania koni, a drugie pomieszczenie wygląda na maleńką stajnie, ma żłób. Turystyka konna jest tu chyba popularna lub władze chcą ją upowszechnić. Na kominku jest wytłoczona data 12-6-91. Chata ma więc 5 lat. Drzwi mają wstawione zamki "Yeti", ale nie są pozamykane. Inne schrony, które dotąd spotykałem, miały możliwość zamykania, ale na kłódkę. Do tego schroniska można dojechać samochodem.

Woda już troszkę się wyklarowała, ale jeszcze jest za brudna do bezpośredniego picia. Część krowich placków spływa z tą wodą. Godz. 20:55 - jeszcze grzmi. Zużyłem dopiero 2,5 kostki paliwa, a wziąłem ich ze sobą 20.


Godz. 21:30. Kończy się piąty dzień mojej wędrówki. Nie widziałem dziś żadnego człowieka. W domku tym chyba ktoś dziś był. Wygrzebałem z kominka kawałek rozżarzonego polana. Zostało mi jeszcze 8 dni wędrówki.

Buty spisują mi się znakomicie, choć mam kilka odcisków i bąbli, ale to już nie wina butów. Bez takich butów miałbym wielkie kłopoty z łażeniem przy tak dużym obciążeniu na plecach, a plecak mam rzeczywiście ciężki. Muszę kupić nowy, wygodniejszy. Ten kiepsko mi się pakuje. Może to z powodu puszki żywnościowej. Poza tym zaczął puszczać na szwie od strony pleców.

Niebo troszkę się przejaśnia. Nad szczytami, od północy, widać kawałek błękitu.

Mam pamiątkę z Pirenejów, praktyczną. Znalazłem zapleśniałą szklankę od Nutelli. Wymyłem ją i teraz lśni. Będę miał ją na herbatę w pracy. Jest ładna.

Dobrze, że nie obcinałem włosów przed wyjazdem. Może jest to mniej higieniczne, gdy pot mi kapie na okulary, spływa po brodzie i karku, ale przynajmniej choć częściowo mam osłoniętą szyję i uszy od słońca. I tak już schodzi mi skóra z szyi, tak mi ją słońce spaliło.

W niektórych miejscach zauważyłem, że w dole żlebów nie było wody, natomiast idąc w górę widziałem, że żlebem płynie strumień. Woda musiała się gdzieś schować. Kolejna przesłanka na to, że można spodziewać się tu jaskiń.


Godz. 22:30. Ale jaja. Razem ze mną jest w tym pokoju 7 nietoperzy. Gdy się położyłem, ciągle mi coś furczało. Myślałem, że to ptak. Wstałem, zapaliłem światło i poświeciłem w górę. Patrzę, a tu nietoperz wisi nade mną i gapi się na mnie. Stanąłem na łóżko i zacząłem trącać go palcem po wielkich uszach. Gdy zacząłem już nim całym machać, wtedy odfrunął. Wiszą wszystkie przyczepione do belek. Słyszałem wcześniej oprócz furczenia piski i myślałem, że to jakieś myszy. Wstałem, aby zabezpieczyć jedzenie, a tu okazuje się, że to nietoperze. Niech latają, będzie mniej much.

WSTĘP | POPRZEDNI | NASTĘPNY | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15