PirenejeSławomir Kalinowski
Dzień 5 17 czerwca 1996, poniedziałek,
godz. 10:50. Stało się. Jestem pomiędzy ludźmi.
Właśnie wypisałem kilka widokówek i zaraz wrzucę je do skrzynki
pocztowej.
Potem zrobię zakupy i wynoszę się z powrotem w góry. Po przyjściu do
wioski
próbowałem zatelefonować do Polski, potem zjadłem w barze małe
śniadanie
- kawałek tortilli, kawa i piwo (350 pts). Kupiłem dwa filmy Fuji
24-klatkowe
(550 pts za sztukę) i kartki pocztowe. Po dzisiejszych zakupach będę
miał
na kilka dni spokój. Dobrze, że mam zapasowe filmy. Nie będę musiał za
bardzo oszczędzać na robieniu zdjęć.
Godz. 11:40. Ależ
narobiłem zakupów, wydałem 2485 pts.
Dokupiłem jeszcze kilka kartek pocztowych, pięć bagietek i puszkę
zimnej
Coca-Coli. Jeszcze tylko to wszystko dobrze zapakować w plecak i w
drogę.
Łącznie dzisiejsze wydatki to 4861 pts. Następne zakupy dopiero za
kilka
dni.
Godz. 14:35. Opuszczam
dolinę, w której leży Biescas.
Upał jest przerażający. Do tego wypchany do granic możliwości plecak. Z
Biescas szedłem kilka kilometrów betonową osłoną kanału
doprowadzającego
wodę z gór do turbiny wodnej w elektrowni w Biescas. Woda ta płynęła
gdzieś
z okolic wodospadu za Monasterio de Santa Elena. Co kilkaset metrów z
pokrywy
osłaniającej płynącą pod spodem wodę wystawał komin, przez który można
było zobaczyć rwący potok wody. Kanałem tym doszedłem do potoku
wypływającego
z doliny, do której chcę dojść. Wzdłuż potoku nie da się iść. Nad
potokiem
przerzucony jest akwedukt - kanał, wzdłuż którego szedłem. Musiałem
zawrócić
i zapuścić się w drogę, która biegnie zboczem w głąb doliny. Są
poziomki.
Godz.
15:15. Ciekawa dolina. Przeszedłem nie więcej jak 2 kilometry, a
trafiłem
już na dwa bezobsługowe schroniska. Do tego drugiego, gdzie jestem,
można
dojechać nawet samochodem. Jedno z pomieszczeń to garaż. Nie jest to
jednak
przytulne i czyste schronisko. Jest kominek. Poprzednie schronisko było
bardzo fajne. Miało jeszcze dodatkowe okrągłe pomieszczenie - pokoik z
kominem. Komin był postawiony centralnie nad pokojem, a pod kominem
duże palenisko
i siedziska dookoła niego. Można urządzić party na kilkanaście osób. W
pobliżu jest woda i drewno. Pokój mieszkalny też jest zupełnie
przyzwoity,
z równą podłogą i oknami. Obok schroniska jest wiata ze stołami i
ławami.
Zrobiłem zdjęcie schroniska z widokiem na dolinę, którą wczoraj
szedłem.
Pot ze mnie leje się
strumieniami, a stopy mam całe w bąblach. Do tego
bolą mnie łydki i ramiona. Czyli wszystko w normie. Muszę zrobić gdzieś
dzień przerwy na zregerowanie wszystkiego, co się da.
Godz.
17:55. Uległem pokusie i zostałem w schronisku. Trafiem na trzecie
z kolei schronisko w tej dolinie. Posiada ono dwie części - jedną dla
koni,
a drugą mieszkalną. Jest tu w miarę przyjemnie. Jest piętrowe łóżko ze
sprężynami (bez materacy), dwa stoliki i taboret. Jeden stolik i
taboret
wystawiłem na zewnatrz schroniska i właśnie korzystam z nich przy
pisaniu.
Będę musiał jednak zaraz uciekać do środka, bo coraz mocniej pada
deszcz.
Uciekłem do środka. Jestem już odświeżony, rzeczy mam poprane, włosy wymyte i w ogóle cały jestem wymyty. A właściwie, to po co ja się myję? Przecież nie wybieram się na żadną randkę. Zrobiłem sobie pseudo-kąpiel w potoku. Cały jednak nie zanurzałem się, bo woda była zbyt lodowata. Włosy wymyłem jednak bez problemu. Podleczę trochę swoje obolałe nogi. Bąble coraz bardziej mi dokuczają. Dzisiaj w przeciwieństwie do poprzedniego noclegu będę miał warunki niemal komfortowe. Noc na łóżku - to jest coś, szczególnie w głębi Pirenejów. Dolina, w której jestem, bardzo przypomina Dolinę Kościeliską w Tatrach. Podobne otoczenie, potok, lasy, wapienne urwiska. Co do skał - pewnie można spodziewać się tu jaskiń. Wielki wodospad, który wczoraj widziałem, wyglądał jakby zaczynał się wywierzyskiem w skałach. Nie widać było doliny z której mógłby wypływać, zaczynał się niemal w pionowej ścianie. Imponująco wyglądają białe skały sterczące mi nad głową. W Polsce dolina ta byłaby olbrzymią atrakcją, do której by przyjeżdżały wycieczki autokarowe. Tu w Pirenejach jest to tylko jedna z setek tak ładnych dolin. Sprawia wrażenie zupełnie opuszczonej przez ludzi. Może w wakacje będzie tu więcej turystów. Wspaniale pachnie sosnowa żywica i śpiewają ptaki. Chyba znalazłem początek tego długiego kanału, wzdłuż którego szedłem. Jest on około 100 metrów powyżej drugiego schroniska. Ciekawe, czy uzyskana energia zwrócia koszty budowy tylu kilometrów kanału? Jestem teraz zupełnie zrelaksowany i zadowolony z życia.
Godz. 20:00. Mam to, o
czym od dawna marzyłem -
zjeść obiad na świeżym powietrzu, przed domem, przy stoliku. A na
dodatek
obiad ten wcinam we wspaniałym otoczeniu, przy szumie potoku i śpiewie
ptaków. Temperatura jest komfortowa. Jedzenie też było dobre - zrobiłem
ryż z kiełbasą choriso, dodałem trochę masła i do tego kukurydza z
puszki.
A teraz kawałek keksu na deser. To wszystko popijam wodą mineralną
"Panticosa"
ze źródła, które jest stąd w odległości około 20 kilometrów. Dobrze, że
uległem pokusie pozostania tu. Czuję się rzeczywiście wyśmienicie.
Jednak
czegoś tu brak.
Do schroniska prowadzi dobra,
żwirowa droga i tu się kończy. Dalej będzie
już gorzej. Mam nadzieję, że dalej nie ma bezdroża. Paskudnie jest
przedzierać
się po stromiźnie przez krzaki. Do górnej granicy lasu jest jeszcze ze
300 metrów w pionie.
|