PirenejeSławomir Kalinowski
Dzień 10 22 czerwca 1996, sobota, godz. 8:40. Pogoda jest paskudna. Słońce co prawda świeci, ale jest bardzo zimno i cały czas gwiżdże wiatr. Nie chce się wychodzić ze schroniska. Nocą tak wiatr huczał za oknem, że nocleg w namiocie byłby wyjątkowo nieprzyjemny. Wczorajszy wieczór spędziłem na rozmowie z Niemcem z Berlina, fizykiem, nazywał się Berno Acbani. Śniedanie zjadłem w schronisku: herbata, dwa kawałki pieczywa, dżem, masło i dwie magdalenki, razem 525 pts. Łącznie za pobyt w schronisku, jedzenie, wino i kartki zapłacilem 1875 pts. Nie chce mi się schodzić do Bielsy. Jak będę oszczędnie gospodarował jedzeniem, to starczy mi jeszcze jego na pięć dni. Przedwczoraj zjadłem posiłek w barze przy parkingu, a dziś w schronisku. Mam jeszcze więcej niż dwie bułki, makaron, płatki owsiane, dwa pudełka sardynek, zupki i jeszcze wiele innego jedzenia. A poza tym mało jem. Chce mi się powędrować w bardziej odludne miejsca z mniejszą ilością śniegu. Buty mam zupełnie przemoczone, przez noc nic nie wyschły. Za oknem huczy wiatr. Uważa się, że Hiszpania jest gorącym krajem. I ja mam w to uwierzyć? Jest koniec czerwca, a tu tylko śnieg, grad, wichry i ziąb jak cholera. Godz. 12:40. Siedzę u
zbiegu dwóch dolin i nic
mi się nie chce. Od schroniska "Refugo de Goriz" zszedłem wzdłuż potoku
Barranco Arrablo. Czeka mnie teraz droga w górę doliny Valle de
Anisclo,
aż do przełęczy na wysokości 2440 m, czyli mam 800 m w górę do
przejścia.
Nie wiem, czy dziś tam dojdę. Nie chce mi się. W tej chwili siedzę przy
kamiennym szałasie i najchętniej bym już tu został.
Gdy rano już wyszedłem ze schroniska miałem zabawną scenkę. Gdy żegnałem się z Berno podszedł do nas drugi Niemiec, z którym też wczoraj razem rozmawialiśmy. Dopiero dziś jeden zapytał drugiego skąd jest i wreszcie zorientowali się, że obaj są Niemcami i nie muszą ze sobą rozmawiać po angielsku. Godz. 13:40. Daleko nie
uszedłem. Siedzę nie więcej
niż 100 m powyżej poprzedniego miejsca. Jestem zmęczony i jest mi
zimno.
Słońce świeci, ale wieje bardzo zimny wiatr. Mogę sobie tylko
wyobrazić,
co dzieje sie na przełęczy 700 metrów wyżej. Najlepiej by było, gdyby
wiatr
ucichł, wtedy można by było znależć jakąś łączkę pod namiot i porządnie
wyspać się. Coś kropi, ale nawet nie wiem skąd. Chmur nade mną nie ma.
Możliwe, że wiatr niesie krople z pobliskich wodospadów.
Godz. 16:20. Znów
zrobiłem odpoczynek. Siedzę nad
potokiem i moczę nogi. Przechodzę dziś jakiś kryzys, zarówno psychiczny
jak i fizyczny. Nic mi się nie chce. Najchętniej to bym wrócił już do
domu.
Ledwie lazę noga za nogą i rozglądam się za miejscem na biwak. Polazłem
w dół rzeki Anisclo. Na przełęcz nie chciałem iść, za zimno i za silny
wiatr. Może to ten wiatr tak fatalnie na mnie wpływa? Może ma ten sam
wpływ
jak halny w Tatrach? Tęskno mi już za domem. Kilka dni temu próbowałem
telefonować do domu, ale nie udało mi się. Teraz dopiero po zakończeniu
wyprawy będzie to możliwe, za tydzień. Pozostało mi jeszcze
zaplanowanych
pięć noclegów w górach.
Muszę wydostać się z tego kanionu. Dużo ludzi tu łazi. Chyba niedaleko jest jakiś parking - dobry punkt wypadowy na wycieczki w głąb kanionu. Chcę znaleźć jakąś odludną, wysoko położoną dolinkę. Godz. 19:10. Jakoś mi
smutno. Jestem w tak uroczym
miejscu, a mimo to nie cieszę się. Namiot postawiłem na dnie bocznego
kanionu
wśród małych iglastych drzewek. Jeszcze długo będę miał widno, gdyż
słońce
świeci wzdłuż wąwozu. Wody bieżącej (strumyka) co prawda tu nie ma, ale
jest stojąca woda w kilku maleńkich jeziorkach wśród skał. Mam więc co
pić i w czym się wymyć. Woda ta ma jeszcze tę zaletę, że jest podgrzana
przez słońce.
Zanim trafiłem w to miejsce musiałem bawić się w podchody. Gdy zobaczyłem wreszcie jakąś ścieżkę odchodzącą w bok od kanionu, to bez namysłu ruszyłem nią. Miałem już zupełnie dość tego uwięzienia wśród pionowych skał i ciągle huczącej wody w rzece, która była niemal ciągiem wodospadów. Ścieżka, którą szedłem była prawie niewidoczna lub bardzo mylna i dalej była oznaczana już tylko kopczykami, których trzeba było szukać wśród trawy i zarośli. Musiałem bardzo mocno wypatrywać tej ścieżki i to na dodatek pod słońce. Cały czas wiał wiatr. Szedłem z kanionu Anisclo w kierunku zachodnim po zboczach wąwozu, którego dnem płynął potok Pardina. Ciekawy widok na te góry jest pewnie z samolotu. Wokół są łagodne kopiaste górki, a w nich wyżłobione głębokie kaniony do kilkuset metrów głębokości. Póki wiatr nie ucichnie nie będę
mógł zrobić nic do jedzenia. Jest chłodno.
Śpiewają jakieś ptaki. Gdy tu przyszedłem, przekomarzałem się z
jaszczurką
siedzącą na głazie. Była dość duża i bardzo niezadowolona, że jakiś
intruz
wlazł na jej teren.
Godz. 22:10. Przed chwilą
wystraszyłem potężnego dzika. Ułożyłem
się w namiocie już do snu, pomimo, że było jeszcze widno. W pewnej
chwili
usłyszałem osypujące się kamienie na zboczach wąwozu. Założyłem okulary
i wyjrzałem. Okazało się, że po piarżyskach lezie wielki dzik i strąca
kamienie. Wydarłem się na niego. Dzik się wystraszył i zaczął uciekać
wspinając
się po zboczach wąwozu. Jeszcze jakiś czas patrzyłem z podziwem, jak
takie
ciężkie i mało zgrabne zwierzę tak doskonale sobie radzi, wspinając się
niemal po pionowych skałach skacząc z półki na półkę. Nawet ja miałbym
poważne kłopoty, aby przejść tymi miejscami, którymi on polazł. Dzik
wreszcie
doszedł do krawędzi wąwozu i znikł. Znów zrobiło się cicho i mogłem
spać
dalej.
|