PirenejeSławomir Kalinowski
Dzień 4 16 czerwca 1996, niedziela, godz. 9:20. Potworna wilgoć. Wszystko mam mokre. Przed chwilą wstałem. Jak na te warunki, to jest dość wcześnie. Żebra mam wszystkie na swoim miejscu. A szkoda. Słońce jednak już dość mocno przygrzewa. W ciągu godziny powinno mi wszystko wyschnąć. Akurat jest czas na zrobienie śniadania. W nocy wstałem na chwilkę.
Gwiazdy świeciły wyjątkowo jasno i wyraźnie,
księżyca nie było. Mleczna droga była tak wyraźna, jak namalowana.
Wyjście
namiotu mam skierowane dokładnie w kierunku północnym. Na południu
widoczna
była jakaś planeta, nie wiem jednak jaka.
Godz. 11:15. Jestem już
gotowy do drogi, ale nie
chce mi się stąd odchodzić. Po śniadaniu jestem ociężały i źle będzie
mi
się szło. Słońce przypieka, ale gdzieniegdzie widoczne są chmury.
Tam gdzie idę, może mnie zmoczyć deszcz. Plecak mi się rozsypuje. Od
strony
pleców puszcza jeden ze szwów. Sznurowadła od butów kilka razy mnie
wystraszyły.
Są zygzakowate i na pierwszy rzut oka wyglądają jak małe żmije. Szyja
ciągle
mnie pali.
Godz.
15:50. Jestem przy schronie turystycznym, który nazywa się "ICONA".
Schron ma dwa pomieszczenia - mniejsze jako magazyn i większe -
mieszkalne.
Zbudowany jest porządnie z dużych kamieni. Podłoga też jest kamienna. W
środku jest jednak nieprzytulnie i wilgotno. W schronie brak jest
wyposażenia
za wyjątkiem kilku kamieni pełniących funkcje stołu i stołków. W
pomieszczeniu
mieszkalnym jest kominek, ale i tak nie ma czym palić, gdyż w pobliżu
nie
ma żadnych drzew i krzaków. Schron jest powyżej górnej granicy lasu.
Jest
za to strumień ze świeżą wodą. Otoczenie schronu jest niesamowite. Z
jednej
strony urwiska białych skał, a z drugiej urwiska brunatno-szarych
piaskowców.
Łąka pokryta jest dużą ilością kaczeńców. Widziałem też kwiaty podobne
do tulipanów, trochę jaśniejsze od tych widzianych w Turcji, a do tego
miały niejednolity kolor. Widziałem też storczyki o jasnej, żółtej
barwie,
podobne do tych, które spotykałem w Polsce. Spotykałem również dzikie
narcyzy.
Przylazła do mnie krowa. Za nią idą następne. Widocznie jestem dla nich jakąś atrakcją. Te krowy chyba muszą strasznie męczyć się, cały czas słychać brzęk dzwonków przyczepionych u szyi. Ja w takiej sytuacji bym chyba oszalał. Przede mną stanęła krowa i patrzy się na mnie. Właśnie próbuje mnie lizać. Dziwne, pirenejskie zwyczaje - lizanie turystów. Krowy były dość daleko i specjalnie za mną lazły, gdy mnie zobaczyły. Jest ich kilka sztuk. Godz. 21:35. Nie udało
mi się dojść przed nocą
do wioski. Zapuściłem się w drogę biegnącą łagodnie zboczem góry i idąc
nią długo w dole widziałem wioskę Biescas. W końcu zacząłem od niej
oddalać
się. Po dłuższym czasie zorientowałem się, że dziś nie dojdę już do
kempingu.
W tej sytuacji zszedłem w dół z drogi i zacząłem rozglądać się za
jakimś
płaskim, pokrytym trawą miejscem na nocleg. Znalazłem dość przyjemną,
niewielką
łączkę otoczoną drzewami i krzakami. Rozłożyłem się na niej nie
rozbijając
namiotu. Noc postanowiłem spędzić pod gołym niebem. Jednak obawiam się
wilgoci nad ranem, która może dać się we znaki. Na szczęście jestem na
stosunkowo niewielkjiej wysokości i może ta wilgoć nie będzie aż tak
mocno dokuczliwa. Oby w nocy nie padało, bo będzie bardzo
nieprzyjemnie.
Jestem kompletnie wycieńczony.
Zjadłem na dodatek część fasolki z puszki
i pali mnie w gardle. Niedaleko łączki znalazłem poziomki. Były
smaczne.
Obok tej łączki jest miejsce, z którego dobrze widoczna jest dolina, w
którą chcę zapuścić się po zrobieniu zakupów w Biscas. Piekny też był
widok
na jezioro de Bubal, Monasterio de Santa Elena i wodospad koło tego
klasztoru.
Góry, przez które zamierzam jutro przedzierać się, nazywają się Sierra
de Tendenera. Wierzchołki mają wysokość do 2853 m, ale tak wysoko nie
polazę.
Zmierzam jedynie wejść na przełęcze niedaleko tych szczytów. Jutro chcę
w wiosce kupić jedzenie na tydzień, wysłać listy, widokówki i zadzwonić
do domu. A potem na tydzień w góry, aż do obrzydzenia. Łąka, na której
leżę,
jest chyba własnością prywatną. Mam nadzieję, że nikt tu nie przylezie
i nie zrobi mi awantury. Miejsce to ma jedną podstawową wadę - nie ma
tu
wody. Dopiero jutro po zejściu do wioski będę mógł się wymyć. Przy
okazji
wydam trochę mniej peset na kemping i zaoszczędzę czas na jego
szukanie.
Leżę już w śpiworze, słucham grania świerszczy i pogwizdywania jakiegoś
ptaka. Jak noc będzie bezchmurna, to bedę miał okazję pogapić się
w gwiazdy.
|