PirenejeSławomir Kalinowski
Dzień 3 15 czerwca 1996, sobota, godz. 8:36. Jestem już gotowy do dalszej drogi. Noc minęła spokojnie. Pół godziny temu był tu jakiś rowerzysta - przyjechał i pojechał. Robiłem tu przy klasztorze same niedozwolone rzeczy - biwakowałem i paliłem ogień. Na śniadanie zrobiem płatki owsiane i kiełbasą chorizo. Na koniec posiłku wypilem herbatę. I tu dotarło już słońce. Szyję
mam spaloną. Nie mam ze sobą kremu. Z
rana było dość chłodno, ale teraz robi się coraz goręcej. W drogę!
Godz. 11:00. Przeszedłem
nieomal przez piekło.
Początkowo szedłem pod górę lewym brzegiem strumienia, potem dolina
rozdwoiła
się, a ja zostałem przy jej lewym ramieniu. Musiałem przedzierać się
przez
stromizny i krzaki. Jakieś krzaki potwornie pyliły żółtym paskudztwem.
Jestem brudny, jakbym miesiąc się nie mył. Jednak jest kosodrzewina,
nie
tworzy zwartej strefy, a są tylko oddzielne krzaki. Jestem już powyżej
górnej granicy lasu, miejscami są widoczne tylko pojedyncze drzewa.
Szyję
mam rozpaloną, a tu jeszcze słońce praży. W Bieszczadach często
chodziłem
na przełaj po górach, ale tu chodzi się znacznie gorzej. Warstwy skał
piaskowcowych
nie mają jednakowego nachylenia. Miejscami są ułożone poziomo, to znów
poprzeplatane warstwami o pionowym przebiegu. W niektórych miejscach na
kamieniach z piaskowca widoczne są szczotki kwarcowe, jednak mocno
poniszczone.
Godz. 12:30. A myślałem,
że będzie jak w Bieszczadach.
Wdrapałem się wreszcie na grzbiet, a to co widzę aż zapiera dech w
piersiach.
Potężne, spiczaste wierzchołki, kilkusetmetrowe urwiska, śnieg. Wieje
wiatr
i robi się zimno. Śpiewa skowronek. Jerzyki latają tak blisko i szybko,
że aż słychać świst powietrza w ich skrzydłach.
Znalazłem jedną pesetę z 1966
roku. Chyba jest już nieważna. Jest duża,
mosiężna. Na monecie jest wizerunek Franco.
Godz. 14:20. Leżę sobie
teraz na przełęczy i zastanawiam,
którędy dalej iść. Ochłonąłem trochę po trudach wczołgiwania się pod
górę
(wariactwo). Nażłopałem się wody i leżę. Na grzbiecie uzupełniłem
mniejszą
butelkę śniegiem. Teraz po wymieszaniu mam dobrą, zimną wodę.
To co zostawiłem w Białymstoku jest teraz dla mnie takie odległe, wręcz nierealne. Teraz moje działania sprowadzają się do prostych czynności - iść i przeżyć. Góry są tu rozległe i puste. Nikt tu nie łazi. Nie ma ścieżek. W razie wypadku brak pomocy. Godz. 15:10. Znalazłem
się w paskudnym miejscu.
Wyszedłem na grzbiet po drugiej stronie strumienia. Na przeciwną stronę
nie da się zejść. Jest bardzo stromo, a niżej są chyba urwiska.
Kilometr
niżej jest dno doliny, słychać stamtąd szum wody. Grzbiet ten zbudowany
jest z szarej skały, chyba z wapienia lub dolomitu. Grzbiet, na którym
byłem wcześniej wygląda dziwnie, w miarę równe strome zbocza, z
niewielkimi
żlebami, w kolorach zielonym i brunatno-szarym. Miejscami są płaty
śniegu.
Czasem słyszę świergotki górskie. Nie śpiewają jednak tak ładnie jak w Turcji. Brak im jest końcowej, śpiewnie wznoszącej się melodii. Jest dużo kwiatów. Znalazłem czerwone storczyki, podobne do stroczyków szerokolistnych. Są też niezapominajki. Są również niebieskie kwiatki, takie jak były w górach Kackar Dag. Możliwe, że są to goryczki. Mam widok na potężne i masywne
szczyty w kierunku północnym. Widać,
że są to szare skały osadowe, nieprawdopodobnie poskręcane i
pofałdowane.
Rozglądam się za moją jutrzejszą drogą.
Godz.
16:55. Jestem przy wodospadzie. Z góry wyglądało to niezwykle -
wąska
gardziel wypełniona spienioną wodą, brak jakiegokolwiek miejsca do
przejścia
w górę doliny. Widzę tylko najniższą kaskadę, a takich kaskad jest
wyżej
jeszcze kilka. Dolina jest wielka i zupełnie bezludna. Stoi tylko
kamienna
chata, pusta. Żadnych owiec, żadnych krów, choć są ślady, że kiedyś
były
wypasane. Łąki porozdzielane są murkami z kamieni. Mnóstwo doskonałych
miejsc na rozbicie namiotu. Nie ma dobrej drogi, żeby tu dojechać.
Muszę
jeszcze przeprawić się przez rzekę. Będę biwakował po drugiej stronie.
Jest mnóstwo wody do picia i mycia. Zużylem dziś prawie całą wodę,
którą
miałem ze sobą. Zejście miałem dość strome, ale bez urwisk. Bolą mnie
nogi,
palą stopy, szyja piecze żywym ogniem. Całe szczęście, że słońce świeci
stosunkowo rzadko, nad górami jest dużo chmur.
Musiałem znad potoku uciec do
kamiennego domku przed deszczem. Rozpadało
się i zrobiła się burza. Dolina jest porośnięta bujną, soczystą
roślinnością.
Może to wynik częstych opadów deszczu. Jest to mój pierwszy deszcz i
pierwsza
burza w Pirenejach. Całe szczęście, że zdążyłem zejść w dolinę. Po
śliskich
kamieniach marnie by się lazło. Po bokach widoczne jest błękitne niebo,
a nad doliną wąskim pasem ciągną się chmury.
Jest
to Dolina Moich Marzeń. Jest wszystko, czego mógłbym oczekiwać od
takiego
miejsca - dolina jest opuszczona przez ludzi, są łąki, lasy, szumiąca
woda,
wodospady, mnóstwo tajemniczych zakątków, niedostępne miejsca,
olbrzymie
góry. Jest jak w raju, nawet węża znalazłem. Może był to tylko padalec
- był szary z czarnymi pasami po bokach, ogon miał tępo zakończony,
główka
mała, około 40 cm długości. Dopadłem też kleszcza, jak już po mnie
chodził,
gdy brałem kąpiel. No, może trochę przesadziłem, dokładnie myłem się,
na
golasa, jak na raj przystało. Po umyciu się rozstawiłem namiot,
zrobiłem
herbatę. Trudno było znaleźć dobre patyki na rozpalenie ogniska.
Głównie
jest dzika róża, duża niczym drzewa. Później zrobiłem przechadzkę w
stronę
wodospadu. Okazało się, że jest przejście. Trafiłem na oznakowany szlak
(pasek biały i żółty) i udało mi się przedostać do górnej części
doliny,
poza wodną barierę. Szedłem tak długo, aż zobaczyłem koniec doliny.
Jest
to kocioł polodowcowy o potężnych pionowych ścianach. Są również skały
- igły, niczym olbrzymie baszty. Na końcu doliny jest wysoki, ale wąski
wodospad. Dalej nie da się iść. Pionowe ściany niczym gigantyczny mur
zagradzają
drogę. Widzę właśnie dwa jelenie po drugiej stronie rzeki wdrapujące
się
na zbocze. Jest tu mnóstwo uroczych zakątków, krzaków, murków z
kamieni,
gdzie można pójść i poleżeć, albo posiedzieć i pomedytować, można
posłuchać
szumu rzeki lub łoskotu wodospadu, pogapić się na dolinę, czy na skały
lub urwiska.
Godz. 21.35. Czas już
pójść spać. Jest już późny
wieczór. Trochę tylko smutno, że w takim pięknym miejscu jestem sam,
nie
mam z kim porozmawiać lub nawet razem pomilczeć. Trudno jest cieszyć
się w smotności.
Dolina ta jest dla mnie jak Tworylne w Bieszczadach. Czy znajdę jeszcze
podobne miejsce w Pirenejach? Dolina ta działa na mnie kojąco. Dziwny
dzień
dzisiaj miałem. Z rana przedzieranie się przez gąszcz po stromiźnie -
niczym
przez piekło, po wyjściu na grzbiet - czyściec, myłem się śniegiem,
byłem
potwornie oblepiony żółtym pyłem z krzaków, a teraz - niczym w raju,
tylko
Ewy brak. A może w nocy stracę jedno żebro?
Godz. 22:07. Leżę już w
namiocie gotowy do spania.
Mam zaciągniętą jedynie moskiterię. Dzięki temu mam widok na wodospad.
Gdy myłem się, poczułem zapach mięty. Jutro rano zrobię miętową
herbatę.
Niebo pokryte jest chmurami. Oby nie padało. Namiot ma zapadnięte boki.
Nie wiem, jak będzie spisywał się w czasie deszczu. Głośny huk wody
przypomina
mi ubiegłoroczną wyprawę do Turcji. Dobrze, że nie byłem tam sam. Na
stopach
mam już kilka bąbli, a do tego są one poodparzane.
Pireneje już od szkoły
podstawowej pobudzały moją wyobraźnię. Nazwa
brzmiała tak tajemniczo, na mapie były one tak wysokie, potężnym murem
odgradzały półwysep Iberyjski od reszty Europy. To, co dotychczas
zobaczyłem
w Pirenejach nie zawiodło moich oczekiwań. Alpy nie są dla mnie tak
interesujące
jak Pireneje. Od dzieciństwa marzę również o wyprawie do Tybetu.
Dopiero
tam mógłbym znaleźć prawdziwą pustkę i odludzie. Przestaję już widzieć,
co piszę. Tak więc na dziś już dość pisania. Spać!
|