Pireneje

Sławomir Kalinowski
 
WSTĘP | POPRZEDNI | NASTĘPNY | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15

Dzień 1

13 czerwca 1996, czwartek.  Jestem już w autobusie jadącym z Walencji do Saragossy. Wyjazd o godz. 10:00. Bilet kosztował 1555 pts. Firma przewozowa nazywa się "Arion Express". Autobus jest duży, z tyłu ma stół i kanapy wokól niego. Można urządzić bankiet lub zagrać w karty. Czuję się jakbym był nie w autobusie, a w samolocie. Autobus ma potężny silnik. Potrafi jadąc ostro pod górę przyśpieszać tak, jakby jechał po równym, a przy tym wydaje odgłos jak odrzutowy samolot.

Teren przez który jedziemy jest górzysty i suchy, nieprzyjazny dla pieszych wędrówek. Okolica sprawia wrażenie niechlujnej. Pełno wąwozów, nieużytków, resztki wyschniętej trawy, kamienie, wszystko w odcieniach czerwieni. Ziemia jest pylista, brudząca od razu buty. W wielu miejscach rosną duże agawy. Po prawej stronie w odległości kilku kilometrów w sinej mgle czają się góry, mają do 1400 metrów wysokości. Miejscami mijamy zagajniki karłowatych drzew iglastych, gdzieniegdzie rosną kępy żółtych kwiatów. Mało jest zabudowań. Okolica sprawia wrażenie ubogiej, miejscami widać ruiny gospodarstw. Ogólnie krajobraz jest smętny. Koryta rzek bez wody, dużo sypiących się skał. Jedynie miejscami trafiają się maleńkie poletka zbóż i niewielkie sady oliwkowe. Jakże wspaniała i urodzajna jest Polska w porównaniu z tym, co tu widzę - jakbyśmy mieszkali w raju.

Po drodze mijamy śliczną wioskę Jerica, położoną pośród gór. Pośrodku wioski stoi wysoka wieża otoczona murem obronnym. Wioska jest zwarta, z ciasnymi uliczkami. Wygląda tak, jakby czas zatrzymał się w niej na kilkaset lat.

Trafiło mi się miejsce koło zakonnicy. Nie udało się nam porozmawiać, nie znała angielskiego, a ja po hiszpańsku też nie potrafię. Cały tył autobusu był wolny, przesiadłem się. W autobusie było nie więcej niż 20 osób.


Godz. 11:15. Postój przy jakimś zajeździe. Wypiłem piwo za 150 pts. Znieczuliłem się tym piwem. Autobus pojechał prawdopodobnie zatankować. Mam nadzieję, że wróci.

Wrócił. Jedziemy dalej. Bardzo rozległe krajobrazy z niewielkimi górami pokrytymi krzakami. W wielu miejscach widzę ładne, kamienny mosty. Skały - chyba piaskowce. Do Saragossy 203 km. Minęliśmy ładnie położoną wioskę - La Puebla da Valverde. Ogólnie, krajobraz smutny, jak w centralnej Anatolii w Turcji.

Wjeżdżamy w rozległą dolinę, widać dużo czerwonej ziemi. W autobusie jest wideo, jakiś niesamowity film SF - poplątanie średniowiecza z teraźniejszością, prawie tak samo jak za oknem autobusu. Zjeżdżamy w dół. Czuję ucisk w uszach. Dojeżdżamy do miasta Teruel. Dużo czerwonych domów. Do Saragossy 184 km. Na stromych zboczach wzgórz widoczna jest warstwowa budowa skał niczym w kanionie Kolorado. Jedziemy rozległą doliną z dużą ilością pożółkłego już zboża.



Godz. 14:15. Wjeżdżamy do Saragossy.

Godz. 15:10. Siedzę w restauracji i czekam na jedzenie. Kierowca wyrzucił wszystkich pasażerów gdzieś w mieście nie zajeżdżając na żaden dworzec. W poszukiwaniu drogi na dworzec zaszedłem do restauracji coś zjeść. Będzie to pewnie ostatni normalny posiłek aż do powrotu z gór. Zamówiłem "Menu Especial" - 600 pts. Dostałem już zamówione wino, które nazywa się Vina El Hogal. Jest czerwone i zupełnie znośne.

Zjadłem. Czekam jeszcze na lody. Kelner jest bardzo uprzejmy i cały czas pyta, czy mi smakuje. A ja oczywiście odpowiadam, że bardzo. Zresztą zgodnie z prawdą. Kelner mówi po angielsku, nie mam więc trudności w dogadaniu się.

Dostałem lody. Za dobrze mi jest. Nie chce mi się iść dalej. Na pierwsze danie była sałata z paskami słonej ryby, a na drugie też ryba, tylko smażona, a do niej pieczywo. Sałata z rybą była inetresująca. W ogóle wszystkie smaki są dla mnie nowe. Lód był wyśmienity. Na koniec jeszcze typowa hiszpańska kawa, bardzo mocna i aromatyczna, w maleńkiej filiżance. Cały obiad kosztował 1600 pts. Jest dobrze, ale niestety, trzeba będzie zaraz iść dalej. Z klimatyzowanego pomieszczenia trzeba będzie wyjśc na zewnątrz, niczym do rozpalonego piekarnika.


Jeszcze długo krążyłem po mieście, zanim dotarłem na dworzec. A gdy już dotarłem, zobaczyłem, że na tablicy odjazdów jest Jaca, czyli coś dla mnie. Szybko pognałem do kasy, kupiłem bilet i dopiero jak dokładnie przyjrzałem się biletowi, to zobaczyłem, że jest to bilet kolejowy. Byłem przekonany, że dotarłem na dworzec autobusowy i kupuję bilet na autobus. Wszystkich pytałem przecież o dworzec autobusowy. Czyżbym był aż takim fajtłapą?

W Saragossie jest sporo budowli wybudowanych przez Rzymian. W klimacie miasta coś nieuchwytnego po nich pozostało.

Jestem już w pociągu. Właśnie teraz zaczynam odczuwać, że zapuszczam się już w góry, choć dookoła ich nie widać. Z mapy wynika, że za kilka godzin już w górach. Nie wiem, gdzie spędzę tę noc, czy w jakimś hotelu, czy na kempingu, a może gdzieś w górach pod gołym niebem. Najlepiej byłoby przenocować w jakimś niewielkim hoteliku, zrobić jutro zakupy i wtedy zapuścić się w góry. W Saragossie zrobiłem zakupy za 888 peset: bagietka, masło czekoladowe, fasola w puszce, sardynki, 2 szt. kiwi, sardynki w puszce, dwa napoje w puszkach, mała butelka wody mineralnej, torba magdalenek.

Jest potwornie gorąco. Uliczny termometr wskazywał 36 stopni. Pociąg jest podobno klimatyzowany, ale wcale nie czuję tego. Pot płynie ze mnie ciurkiem. Do odjazdu pozostało 5 minut. Pociąg ma trzy wagony - pierwszy zwykły do Jacy, drugi restauracyjny też do Jacy, a trzeci do Logro. Wagony są typu kowbojek, lub jak kto woli - lotnicze, czyli bez przedziałów. Na końcach wagonu są specjalne duże regały na bagaże. Pociąg przyjechał z Madrytu, a w Saragossie została zmieniona tylko lokomotywa.

Wreszcie jedziemy. Po raz pierwszy w Hiszpanii jadę pociągiem, do tego samodzielnie. Jaki to ja jestem dzielny! Gdy siedziałem już w pociągu i spojrzałem przez okno na tablicę z nazwą "Zaragoza" (Saragossa) poczułem się trochę dziwnie, jakby chwilowy przebłysk świadomości, że jestem właśnie tu, i dlaczego tu, co ja tu robię, po co tu jestem? Potem myśl, że przecież sam tego chciałem, że wszystko idzie zgodnie z planem. Podobne odczucia miałem nieraz podczas przedzierania się przez bagna biebrzańskie po kolana w błocie, w upale, z oczami zalewanymi potem, twarzą i rękami zżeranymi żywcem przez komary i gzy, błądząc po bezkresnych rozlewiskach, trzcinowiskach i krzakach. Nie potrafiłem wtedy zrozumieć siebie, dlaczego tak tu się męczę? Mogłbym przecież w tej chwili siedzieć w domu wygodnie przed telewizorem, w komforcie, popijać zimne piwo. Jaka siła pcha człowieka w takie miejsca? Dlaczego człowiek decyduje się na taki trud i niewygody? 

Przed chwilą przejechałem przez rzekę Ebro. Przypomina mi ona San w Bieszczadach w okolicach Tworylnego. Na razie dużych gór nie widać. Krajobraz jest jakby przyjaźniejszy, pola są zielone, jedynie wzgórza na horyzoncie są białe i suche. W wielu miejscach rośnie trzcina, wysoka, przypominająca bambus. Okolice Saragossy bardziej przypominają środkową Europę niż region Walencji, którego krajobrazy bardziej kojarzą mi się z Afryką. Jedziemy na razie równiną, dopiero za kilkadziesiąt kilometrów wjedziemy w góry. Po drodze przejedziemy przez Huescę. Jedziemy teraz wzdłuż rzeki Gallego, w której jest nawet woda, co nie jest wcale powszechnym widokiem w Hiszpanii. Ogólnie, krajobrazy Hiszpańskie sprawiają wrażenie niechlujnych - wyschnięte trawy, kamienie, czerwony pył, itd. Są one przeciwieństwem krajobrazów niemieckich, gdzie wszystko jest pięknie uporządkowane, uładzone, zielone - jednym słowem - ogródek.


Godz. 19:20. Pojawiły się iglaste lasy, ale drzewka są niewielkie. Pociąg zatrzymał się na stacji Tardienta. W oddali widoczne jest pasmo górskie Sierra de Alcubierre. Górki są niskie i rozległe, do tego suche. Nie nadają się do łażenia na piechotę.

Godz. 19:40. Widzę nareszcie wysokie góry, skaliste. Pojawiły się znienacka. Zbliżamy się do Huescy. Widok urwistych zboczy działa na mnie podniecająco. Na górze widoczne są zabudowania klasztoru "Monasterio de Monte Aragon". Do Jacy pozostało jeszcze około 100 kilometrów. Pireneje zaczynają się od razu stromym murem wyrastającym z niziny, bez pasma pogórzy. Linie grzbietowa gór jest dość wyrównana, ale widać wiele urwisk.

Stoimy już dłuższy czas na małej stacyjce Plasencia i na coś czekamy. Otoczenie i zabudowania są takie, że mogłoby to być gdzieś na Mazurach, tyle że słyszę obcy język.


Godz. 20:40. Zaczynamy wjeżdżać w głąb gór. Długi czas jechaliśmy niziną u podnóża gór, wzdłuż nich. Pireneje są rzeczywiście niby mur. Widoczne są piekne urwiska - czerwieniejące w świetle zachodzącego słońca ściany pośród zieleni. Widzę też olbrzymie iglice, niczym gigantyczne pomniki. Pociąg chwilami jedzie wąwozami o zboczach ze skał i gliny. Urwiska coraz bliżej, niemal nad głową. Mały tunel. Maleńki strumyk z wodą. Gigantyczne iglice nade mną, czerwone, u stóp tych iglic białe domy. Iglice tworzą bramę, w którą wjeżdza pociąg. Znów tunel. Niesamowite widoki! Widzę orły albo sępy. Znów tunel, długi. Jestem wreszcie w prawdziwych górach. Kolejny tunel. Widzę, że ogarnęły mnie emocje. Jeszcze jeden tunel. Nie nadążam zapisywać. Widzę jezioro po lewej stronie. Jakaś wioska. Po prawej mokradła. Góry pokryte śa niezbyt gęsto krzakami. Białe skały. Jedziemy doliną szeroką na kilometr. Przejeżdzamy przez jezioro, widzę ryby. Po prawej szczelina w skałach, bardzo wąska - wylot jakiejś dużej doliny, warto ją kiedyś odwiedzić. Nad rzeką strome urwiska, wyżej czerwone, niżej białe. Na zboczach odkryte ukośne warstwy piaskowców. Znów tunel, a dalej dolina jest już wąska. Dużo zieleni i drzew iglastych. W oddali widoczna jest poszarpana linia grzbietu, białe płaty - pewnie śnieg. Gdzieniegdzie widoczne są małe elektrownie wodne. Koryta rzek najczęściej bez wody - smutny widok. Dolina jest już bardzo wąska. Słońce zachodzi. Góry w oddali mają filetowy, może siny kolor.

Nagimnastykowałem się w toalecie, ale się wymyłem. Strasznie rzuca pociągiem na tej trasie. Czułem się niczym pasażer promu na księżyc z filmu "Spokojnie, to tylko awaria", który wyszedł ogolić się do toalety. Promem tak trzęsło, że całe ściany były zbryzgane krwią. Ja na szczęście się nie golę. Inaczej pewnie życiem bym to przypłacił.

Jeszcze kilka kilometrów do Jacy. Słońce zaszło, niebo jest czerwone. Co mnie jeszcze dzisiaj czeka? Nie widziałem dziś nigdzie pasących się zwierząt - krów czy owiec. Dolina jest szeroka, po prawej stronie są strome zbocza i skaliste szczyty. Możliwe, że jutro tam będę.


Godz. 23:30. Jestem już wymyty i gotowy do spania. Bez większych problemów dotarłem do kempingu. W Jaca na dworcu stał już autobus do centrum (przejazd 50 pts). W autobusie dopytałem się, wysiadłem gdzie trzeba, a potem dwa kilometry pieszo i oto jestem. Kemping sprawia dość miłe wrażenie, nie ma tłoku. Namiot mam rozbity pomiędzy samochodem z angielską rejestracją (mikrobus z grupą młodzieży), a namiotem z czterema dziewczynami, prawdopodobnie Hiszpankami. Siedzę teraz przy świeczce wetkniętej w szczeline w korze drzewa. Jutro spróbuję zrobić zaczep do puszki, w której przechowuję żywność i wykorzystywać ją jako latarnię. Okazała się przydatna do tego celu podczas wyprawy do Turcji.

Świeczka coraz bardziej miga, trzeba kończyć pisanie. Dziewczyny obok gadają i śmieją się. Mają dobre światło. Jest dość ciepło i zamierzam spać bez zamykania się w namiocie. Dzień był pełen wrażeń i kończy się teraz spokojnym przygotowaniem do snu, wspomnieniem minionych chwil i oczekiwaniem nowych wrażeń.

Zgasiłem już świeczkę i nadal siedzę pod drzewem. Latarnie rozświetlają nieco teren kempingu. Mam to czego chciałem i kontempluję to. Jestem w Pirenejach. Nawet nie chce mi się otwierać gęby do kogokolwiek. Gdyby było widno, to pewnie bym pouczył się hiszpańskiego z książki, którą zabrałem ze sobą. Drobna myśl nieco mnie rozbawiła - po to tłukłem się tyle dni, aby posiedzieć pod drzewem. Na dodatek zaczęły żreć mnie jakieś meszki. Hałasują jakieś owady, może cykady. Chętnie bym teraz posłuchał jakiejś ognistej muzyki, np. tureckiej. Mogłaby być też hiszpańska, jakieś szalone gitary. Hiszpanki głośno rozmawiają, wyłapuję czasem znajome słowa, ale całości nie potrafię jeszcze zrozumieć. Większość Hiszpanek ma niski głos, niezbyt ładny, a do tego piwne oczy i ciemne włosy. Rozważanie tych stereotypów powoli doprowadza mnie do senności, coraz częściej oczy się przymykają, myśli zaczynają snuć się swoim własnym życiem i staję się już tylko ich obserwatorem, a nie właścicielem. Dość. Trzeba resztką sił dowlec się do namiotu i zagrzebać w śpiwór.


WSTĘP | POPRZEDNI | NASTĘPNY | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15