Slanic
|
Data
modyfikacji: 5.03.2007 |
Uzdrowiskowa
miejscowość na południowych
stokach Karpat Południowych. Na razie nie wiem, czy jest to miasteczko
czy
wieś. Mogłaby być i jednym i drugim. Przyjechaliśmy do tej miejscowości
przed zmrokiem. Zimowa pora, ale śniegu nie było. Troszkę czasu zajęło
znalezienie jakiegoś hotelu. No i znaleźliśmy, w samym centrum.
Miejscowość położona jest w kotlince, otoczona niewysokimi
górami. Przez centrum przepływa niewielka rzeczka. Niezbyt
wysoko na stoki wspinają się zgrabne domki kryte czerwoną
dachówką. Miejscowość leży tuż przy górach
Ciucias. Dochodzi tu linia kolejowa i kończy się tu. Jest czynna,
widziałem pociąg pasażerski.
Wieczorem,
już po ciemku robimy
półgodzinną przechadzkę jedną z ulic, wzdłuż rzeki, w
górę. Wzrok swój wyostrzyłem na architekturę i co jakiś
czas dostrzegałem warty uwagi domek. Moja fascynacja tymi domami coraz
bardziej się pogłębia. Od wyjazdu do wyjazdu jestem coraz bardziej
oczarowany. Zacząłem też Andreiowi pokazywać różne detale
architektoniczne, proporcje domów, zdobienia, formy drzwi i
okiem. Dotąd widział tylko stare chałupy chylące się ku ruinie,
wymagające wyburzenia, ostatecznie jeszcze remontu. Człowiek patrzący
od urodzenia na to samo, nie widzi uroku tego co ma na codzień.
Wiekszość domów w miejscowości ma czterospadowe dachy, kryte
blachą,
niektóre dachówką karpiówką, ale o niewielkim
rozmiarze. Często w dachu sa malutkie okienka, wystające mocno nad
powierzchnię niczym oczy u żaby czy krokodyla. Nad okienkami są
ozdobne, blaszane daszki. W niedużej dolince, powyżej miejscowości jest
jeziorko z solanką. Można tam leczyć różne dolegliwości, m.in.
choroby układu oddechowego, dermatologiczne, choroby kobiece, anemię.
Hotel, w którym nocujemy, jest nowy, dwa miesiące temu oddany do
użytku. Jest już jednak bez wyrazu. Jest czyściutki w środku, wszystko
dobrej jakości, budynek też ma nieco urozmaiconą bryłę, ale to wszystko
jest już bezduszne, składające się z prostych linii, obcych naturze.
Pokoik schludny, ale identyczny mógłby być w dowolnej części
Europy i świata. Tapczany, fotele, szafeczki, stolik, telewizor,
żyrandol, kinkiety na ścianie, wbudowana szafa, zasłony, firanka, taca
ze szklankami, nowiutka biała pościel, bordowa wykładzina w kropki,
gładkie ściany w jasnożółtym kolorze, łazienka z ładną umywalką,
prysznicem, sedes, uchwyty na ręczniki, komplet białych
ręczników, elektryczna wentylacja, beżowe kafelki. To wszystko
co potrafię o tym pokoju i łazience napisać. Może jeszcze tylko jedno, co
mógłbym o tym hotelu powiedzieć - schody na górę zrobione
zupełnie bez zachowania właściwych proporcji wysokości stopnia do jego
długości. Żle po nich się chodzi. Są różnych rozmiarów.
Schody zakręcają o 90 stopni, ale ten zakręt rozłożony na dwa stopnie.
Jak ktoś nie będzie idąc patrzył pod nogi, to nabije sobie guza i wyda pieniądze na dentystę, jak
się potknie.
Na kolację idziemy do restauracji. Aurel bierze ze sobą do restauracji
zgrzewkę piwa w puszkach. W restauracji prosi o szklanki. Wygląda na
to, że tu nie jest niczym złym przynoszenie do lokalu swoich
napitków i posiłku. Ubrany na czarno kelner o wyglądzie
rumuńskiego rozbójnika przynosi szklanki i przyjmuje
zamówienie. Wygolona twarz, ale widać że miałby bez golenia
potężną, czarną brodę. Jak zwykle proszę Andreia o wybranie czegoś
tradycyjnego, rumuńskiego do zjedzenia. Jakieś pieczone mięso, do tego
bardzo tradycyjne rumuńskie frytki. Ale oprócz tego dostaję
kawałek panierowanego sera kaszkawała. Jedzenie było dość smaczne.
Czekając na jedzenie rozglądałem się po restauracji i z żalem
stwierdziłem, że nie wszędzie widać rękę prawdziwych rumuńskich cieśli.
W środku widoczne były elementy drewnianej konstrukcji budynku, ale
wszystko zrobione jakoś bez polotu, bez tych wypracowanych przez wieki
połączeń ciesielskich, trwałych i ciekawych, może tyle że
pracochłonnych.
Kopalnia soli Unirea
Za oknem mróz, -11 stopni, leciutkie
opady śniegu, ale też i słońce przebijające się przez mgiełkę. Dziś w planie wizyta w kopalni soli.
Wczoraj wieczorem znaleźliśmy wejście do niej. Na zadbanym budynku
charakterystyczne koło od windy, jak w innych kopalniach. Otoczenie
mocno jeszcze zaniedbane, jakiś gruz, zrujnowane budynki. Widzę jednak
jakie jest tempo przemian i myślę, że za kilka lat będzie to piękne
uzdrowisko tętniące życiem. Kopalnia czynna od godz. 9 do 17.
Jest
poranek. Zaraz będzie można wejść do niej. Kupujemy bilety i idziemy do
windy. Nie wzbudza zaufania. Obsługa uderza w dzwon i za kilka minut
winda przyjeżdża. W środku miejsca na 6 osób. Jest nas trzech.
Winda mało przypomina windę z bloku, a raczej metalową szafkę na
ubrania w jakiejś fabryce. Zostajemy zamknięci. Facet obsługujący ją
zamyka nas, zasuwa drugie, zewnętrzne drzwi i uderza w dzwon. Za chwilę
ruszamy, 220 metrów pod ziemię. Winda trzęsie się i obija, mam
wrażenie że o ściany szybu, zgrzyta. Mam nadzieję, że nie o ściany, a
tylko o luźne prowadnice, że nie zablokuje się gdzieś po drodze na
amen. Patrzę na sufit windy, czy jest jakaś klapa do ewakuacji. No coż,
przeżyłem już 46 lat. Niektórym nawet tyle nie jest dane. Jadę
więc dalej bardziej z ciekawością niż strachem. Zresztą, czy mam
jakiekolwiek inne wyjście niż zjechać na sam dół? Po wyjściu z
windy i ponownym usłyszeniu dzwona ruszyliśmy przed siebie.
Znajdowaliśmy
się w ogromnej hali, wysokości 54 metry i szerokości 32
metry. Strop u góry zwężony. Przed nami droga w dwie
strony. Idziemy zgodnie z zaleceniem w prawo. Po salach chodzi echo,
zwielokrotnione, wibrujące, wywołane chyba przez jakieś dzieci. Idziemy
spacerem po oświetlonych komorach. Gładkie ściany, niczym wypolerowane,
pokryte wzorami, smugami o różnej barwie. Ani odrobiny skały,
sama krystaliczna sól. Liżę ją, słona. Kopalnia jest stosunkowo
młoda. Zaczęto ją drążyć w 1938 roku. Co do wielkości, to chyba druga w
Europie po kopalni w Wieliczce. W salach niewielkie solankowe jeziorka,
świąteczne dekoracje, jakieś rzeźby z soli, wystawka dziecięcych
obrazków, jakiś bufet i stoliki, ale nieczynny, za drewnianym
ogrodzeniem leżanki dla kuracjuszy, w innym miejscu jakieś zamknięte
kontenery z aparaturą naukową i neonem z nazwą instytucji, która
to użytkuje. Miejscami sól jest wyślizgana przez buty i na
pochylniach są dodatkowe drewniane lub gumowe chodniczki, co by o
sól zębów nie powybijać i życia nie stracić. W kopalni
jest cieplej niż na górze. Temperatura stała przez cały rok, +
12 stopni. Na ścianach miejscami widoczne plamy o rdzawym kolorze. Nie
są raczej naturalnego pochodzenia. Bardziej przypomina mi to plamy z
oleju z maszyn górniczych.
W kopalni jest też kibelek. Zastanowiło mnie, jak tam jest z
kanalizacją. Zaglądam do kabiny i w dziurę. Nie ma wody, żadnej
spłuczki, tylko jakaś przepaścista dziura z deską klozetową. Wszystko
wpada gdzieś w głębiny i nie chciałem już dociekać, gdzie to płynie. Na
pewno gdzieś w dół. Lepiej aby okulary czy portfel tam nie
wpadły. Na pewno bym po nie już nie sięgnął.
|