Dogu Karadeniz DaglariSławomir Kalinowski| WSTĘP | CZĘŚĆ 1 | CZĘŚĆ 2 | CZĘŚĆ 3 | CZĘŚĆ 4 | |
|
|
Decyzja zapadła. Teraz szczegóły, gdzie, jak i kiedy? Pierwszy problem,
jak tam się dostać? Samolot - dla mne za drogi, a poza tym jakoś nie przystoi
wybierać się na włóczęgę samolotem. Pociągiem? Niewiele taniej niż samolotem,
do tego przesiadka i długie czekanie w Budapeszcie. Autobus? Przetrząsałem
miasto w poszukiwaniu biura podróży, które prowadzi przejazdy autobusowe
do Stambułu. Nie znalazłem. Pozostał więc własny samochód. Wyjście dość
dobre, ale samotnie samochodem to też drogo. Przydałoby się więc towarzystwo.
Zwykle w takich wypadkach niezawodny jest Leszek. Dał się przekonać do
tego wyjazdu. Jeszcze taniej byłoby, gdyby jeszcze ktoś pojechał. Rozpocząłem
poszukiwania. Udało mi się zarazić do tego pomysłu Alinę i Stasię. Na krótko
przed wyjazdem Alina wypadła z załogi - sprawy rodzinne. Pozostaliśmy więc
we trójkę. Czwartej osoby nie zdążyliśmy już znaleźć.
|
|
28 maja 1995, niedziela, godzina 6:45, Białystok. Nareszcie ruszamy! Po
tylu perypetiach udało się wyjechać. Jedziemy we trójkę: Stasia, Leszek
i ja. Pogoda bardzo ładna, słonecznie i ciepło. Samochód jedzie zupełnie
przyzwoicie. Ruch na drodze niewielki. Dopiero gdy wyjeżdżamy z Lublina
jest więcej samochodów. Za Rzeszowem niewielki deszczyk. Tankujemy w Domaradzu.
|
Wizyta w Bukareszcie |
Nareszcie jest okazja do porządnego wymycia się i kąpieli. Musimy śpieszyć
się, póki jest jeszcze woda. Okazuje się, że nocą nie ma wody w kranach
- jakieś trudności z wodociągami. Łazienka jest zastawiona butelkami z
wodą. Trzeba jakoś sobie radzić - życie do tego zmusza. A jak już człowiek
jest wymyty, to coś by się zjadło. Rodika przygotowuje z naszą skromną
pomocą jakieś lokalne specjały - bardzo tłustą zupę, chyba na mielonym
mięsie baranim, pure ziemniaczane, smażone pokrojone w plasterki parówki,
surówkę z sałaty polanej octem winnym. Wcześniej wcinamy jeszcze kanapki
i przywiezione przez nas konserwy. Potem pijemy kawę i soki - winogronowy
i jabłkowy. Leszek i Kristine próbują rozmawiać po francusku. Stasia postanawia
uczyć się angielskiego.
Leszek próbuje dodzwonić się do Białegostoku. Rozmowę trzeba zamawiać. Długo czekał, coś ni to łączyło, ni to nie łączyło. Nie udało mu się dodzwonić do domu. Telefony są chyba bardzo drogie dla Rumunów. Mieszkanie Rodiki jest duże, z dużym balkonem. Wychodzimy jeszcze tam na pogawędkę. Z balkonu widać mój samochód. Noc jest ciepła. Osiedle jest wyjątkowo akustyczne. Echo krąży pomiędzy blokami. Słychać dużo różnych głosów odbijających się od ścian. Przed północą kładziemy się spać. Stasia dostaje dla siebie oddzielny pokój z dużym łożem, a my z Leszkiem gnieździmy się na szerokiej kanapie w pokoju gościnnym. Wszyscy poszli spać więc i na mnie czas. Jak zwykle jestem ostatnim, który układa się do snu. Trzeba z obowiązku trochę przespać się. Jutro z rana ruszamy w dalszą drogę. Nie wiadomo, kiedy znów będzie okazja dobrze się wyspać. Chwile przed zaśnięciem są jedną z najprzyjemniejszych części dnia. Można wtedy przypomnieć sobie co się wydarzyło w ciągu dnia, przeanalizować to i niepostrzeżenie odpłynąć w sen. Obawiałem się przejazdu przez Rumunię, ale teraz jestem nią oczarowany. Miasta nie sprawiają dobrego wrażenia, ale poza granicami miast jest pięknie. Na pewno życie dla mieszkańców jest tu bardzo trudne. Przejeżdżaliśmy przez Transylwanię bliżej jej wschodniej części, drogami, które nie są międzynarodowymi tranzytowymi trasami. Wioski sprawiają przygnębiające wrażenie, są ubogie. Widoczny jest marazm, brak chęci do życia, upiększania swojego otoczenia. Prawie wcale nie było widać kwiatów przy domach. Smutny obraz wiosek był jednak rekompensowany przez wspaniałe widoki, bujną przyrodę. Wiele wiosek w Polsce też nie wygląda dużo lepiej. W ostatnich latach jednak u nas zaczęło się trochę zmieniać, widać więcej nadziei. Tu jeszcze tej nadziei na lepsze życie brak. Po dzisiejszym dniu postanowiłem, że przyjadę powędrować po Rumunii, ale bez obciążenia w postaci samochodu. Z okien samochodu można dużo zobaczyć, ale bardzo powierzchownie. Obrazy zbyt szybko się przesuwają. Człowiek jest odizolowany od ludzi tu mieszkających. Droga przez Rumunię była interesująca, ale bardzo męcząca. Nad każdym kilometrem trzeba było się napracować. Kilometrami ciągnęły się rozkopane drogi, zupełnie nie zabezpieczone. Wymagało to bardzo napiętej uwagi, gdy samochody tłoczyły się na lewym pasie, a prawy był na długości kilku kilometrów wykopany na głębokość metra. Chwila nieostrożności i można było wylądować w wykopie ze zniszczonym podwoziem. Dużo samochodów nocą jeździło tylko z jednym światłem, wielokrotnie więcej niż w Polsce. Niepostrzeżenie zasnąłem podczas rozmyślań o przebytej drodze. Noc była bardzo krótka. Poranek jest słoneczny i ciepły. Dzień zapowiada się upalny, na niebie żadnej chmurki. Jest dziś wtorek, zaczyna się trzeci dzień naszej podróży. Szybko jemy śniadanie. Rodika i Kristine odprowadzają nas do samochodu. O godzinie 7:30 odjeżdżamy, kierunek przejście graniczne z Bułgarią Giurgiu-Ruse. Benzyny mamy tylko tyle, aby dojechać do Bułgarii. Zaraz po przekroczeniu granicy musimy zatankować. Droga z Bukaresztu jest kiepska. Asfalt i pobocze są bardzo dziurawe. Pomimo tych trudności jedzie się przyjemnie. Pobocze jest porośnięte wielkimi i ładnymi drzewami. Jestem troszkę podniecony, że znow będę miał okazję zobaczyć Dunaj. Wielkie rzeki robią na mnie duże wrażenie. Przez Dunaj już kilka razy przejeżdżałem - w Niemczech, Słowacji i Austrii. W Ingolstadcie w Niemczech zanurzyłem w nim ręce. Woda tam bardzo szybko płynęła, rzeka sprawiała wrażenie dużej górskiej rzeki. W innych miejscach była znacznie szersza, ale już spokojniejsza. Po rozpadzie Czechosłowacji Dunaj jest teraz rzeką czterech stolic - Wiednia, Bratysławy, Budapesztu i Belgradu. Czy jest druga taka rzeka na świecie? Jak dobrze pójdzie, to bedziemy jeszcze nad inną wielką rzeką - Eufratem, nad którym wzięła początek nasza cywilizacja. Wyjechaliśmy na równiny naddunajskie. Wiele kilometrów przed nami linia pól obniża się - jest tam dolina rzeki, a za nią na horyzoncie teren podnosi się sinym wałem, zwiastując kolejne pasmo gór. A może nam tylko tak się wydaje? Wiemy, że za dwie-trzy godziny dojedziemy do gór Stara Płanina, zwanych też Bałkanami. Na granicę dojeżdżamy o godzinie 8:37. Odprawa poszła dość sprawnie. Rumuni zainkasowali od nas 7000 lei, nawet nie wiem za co, może jakaś opłata za świeże powietrze? Do tego jeszcze zapłaciliśmy 5 dolarów za przejazd przez most na Dunaju. Bułgarscy strażnicy też wzięli stosowne opłaty - 3 dolary za ubezpieczenie i 2 za przymusowe przejechanie przez kałużę z czymś czarnym, co ma sprawić pozory dezynfekcji. Każdy sposób jest dobry na zarabianie pieniędzy, zgodnie z dewizą Tureckiego z kabaretów Olgi Lipińskiej: "co robić aby się nie narobić, nie stracić a zarobić". Przekonałem się też na własnej skórze, że są inne gesty - człowiek z jakiegoś okienka wołał machając ręką z góry na dół - tak jak było to opisywane w przewodnikach. Z Rumunii staraliśmy się wyjechać z pustym bakiem. W informatorach turystycznych było napisane, że Rumuni pobierają cło za wywożoną benzynę, nawet tę w baku. Nie wiem, na ile ten pusty bak byłby uwzględniony - wskaźnik paliwa nie wskazywał poprawnie. Cały czas pokazywał, że bak jest pełny, dopiero gdy w baku było zupełnie pusto, wskazówka wędrowała w pobliże zera. Na szczęście celników rumuńskich wcale nie interesowała zawartość baków ani bagażników, nie musiałem im tłumaczyć, że wskaźnik poziomu paliwa jest niesprawny. Odprawa szła sprawnie i obsługa była dość miła. Rumunia pozostawiła za sobą korzystne wrażenie. Po wjeździe do Bułgarii szybko znajdujemy kantor, gdzie kupujemy trochę bułgarskich pieniędzy. Trzeba teraz znaleźć jakąś stację benzynową. Krążymy po mieście. Znajdujemy jedną, ale nie ma w niej benzyny. Na drogach widzimy dość dużo polskich Żuków. W czasie poszukiwania benzyny na jednym z dziwnych skrzyżowań wjeżdżam w ulicę jednokierunkową "pod włos". Od razu za skrzyżowaniem zawracam i jadę znów "z włosem". Przejeżdżam to skrzyżowanie jeszcze raz, zawracam i robię do niego nowe podejście. Teraz wreszcie widzę, dokąd powinienem pojechać. W końcu przy wyjeździe z Ruse znajdujemy stację benzynową i tankujemy 32 litry benzyny po 28 lewa za litr. Paliwo jest tanie, półtora raza tańsze niż w Polsce. No to w drogę - może jeszcze dziś dotrzemy do Azji. Jest godzina 9:50, a na liczniku 1597 kilometrów. Nasza planowana trasa: Bjala, Veliko Tarnovo, Gabrovo, Kazanlak, Stara Zagora, Svilengrad. Dalej już Turcja. Droga za Ruse jest wąska i ruchliwa. Jedzie dużo TIR-ów. Na szczęście nawierzchnia jest dobrej jakości. Przy kolejnej próbie wyprzedzania mocno naciskam na pedał gazu i znów spada dźwignia w gaźniku, muszę zjechać na pobocze na lewą stronę. Trzeba naprawić ją tak, aby nie sprawiała mi więcej kłopotów. Znów korzystam ze spinaczy biurowych, robię to jednak tak, że możemy dalej jechać już bez obaw, że to się powtórzy. Zajmuje mi to 10 minut. Rozglądamy się po okolicy. Już od dłuższego czasu nie widzieliśmy takich lasów jak w Polsce. Jeżeli coś jest, to tylko małe zagajniki. Drzewa są niskie. Wokół są pola porośnięte zbożem, dużo zieleni. Pogoda nadal jest ładna. Czasem widzimy zaprzęgi z osłami. Niektóre wozy są wielkości taczki. Po kilkudziesięciu kilometrach od Ruse okolica staje się bardziej urozmaicona. Droga biegnie dnem płaskiej doliny ograniczonej urwistymi zboczami, porośniętymi lasem. Na zboczach widoczne są gdzieniegdzie malownicze białe skały. Widzę też po raz pierwszy monastyry. Przyczepione są do zboczy doliny, ostro kontrastują czerwienią od ciemnej zieleni lasów. W miarę pokonywania kolejnych kilometrów nachylenie drogi staje się coraz większe, jesteśmy coraz wyże i wyżej. Widoki chwilami są dość ładne, jednak większość drogi jedziemy w cieniu dużych drzew. Słynną Przełęcz Szipka (1326 mnpm) osiągamy o godzinie 12:10. Nie zatrzymujemy się na niej, tylko jedziemy dalej. Przełęcz jest rozległa. Jest na niej jakiś pomnik. Zjazd jest stromy, jedziemy serpentynami. Na jednym z zakrętów robimy postój. Na poboczu stoi ładnie obmurowane źródło. Wykorzystujemy to na umycie się, uzupełnienie zapasu wody, przygotowanie jedzenia. Podczas szukania roweru w lesie z Leszkiem spotykamy węża. Ma z metr długości. Z góry jest oliwkowobrązowy, od spodu żółty. Skoro się tak maskuje, to nie powinien być jadowity. Robię mu zdjęcie i przez chwilę za nim łażę - ucieka ode mnie. Nie próbuję jednak sprawdzać, czy rzeczywiście nie jest jadowity, zostawiam go w spokoju. Po przejechaniu przez Starą Zagorę (ciekawy tunel) z Bałkanów wyjeżdżamy na Nizinę Gornotracką. Jeszcze stokilkadziesiąt kilometrów do Turcji, jest godzina 14:50. Za Harmanli mam problem ze znalezieniem właściwej drogi. Główna droga jest chyba zamknięta, jest jakiś objazd. Próbujemy jechać objazdem, brak jest dalej jakichkolwiek znaków. Zawracamy, chyba pomyliłem ten objazd. Jedziemy dalej główną drogą. Po kilkunastu kilometrach droga jest przegrodzona, jest tylko jakaś wąska droga w lewo. Przejeżdżam koło barierek i po stu metrach zatrzymuje mnie milicja. Kilkanaście minut zajmuje mi rozmowa z nimi, chcą aby z nimi rozmawiać po rosyjsku. Próbuję, ale zaraz znów przechodzę na polski. Chcą wlepić mi mandat, ale jakoś się z niego wykręcam. Nie służy mi przejazd przez Bułgarię - najpierw wjechałem w drogę jednokierunkową "pod włos", teraz przejazd tą zamkniętą drogą. Zawracam i przed barierkami skręcam w boczną drogę. Na odjezdnym widzę, że milicjanci chwycili kogoś innego, kto zapchał się w tą drogę tak jak my. Czy jemu też upiecze się mandat? Po kilku kilometrach jesteśmy już na właściwej drodze. W miejscowości Biser robimy dłuższy postój, na bazarku robimy zakupy. Wszystko jest tanie. Kupujemy czereśnie i chałwę. Chałwa jest kilkakrotnie tańsza niż w Polsce. Ma kakaowy kolor, jest pyszna, właśnie taka, jaką lubię. Jeszcze musiałem pogrzebać przy samochodzie. Pas bezpieczeństwa po prawej stronie przestał działać - puściła sprężyna. Naprawa zajmuje mi około dwudziestu minut. Ależ wszystko się sypie w tym samochodzie! Cały czas dochodzi do nas intensywny zapach chałwy. Czyżby była tu gdzieś jej wytwórnia? Na szczęście jesteśmy objedzeni chałwą i zapach ten mało nas wzrusza. Po naprawie za resztę pieniędzy tankujemy jeszcze benzynę w miejscowości Ljubimec i o godzinie 18:25 jesteśmy na granicy bułgarsko-tureckiej. Szybko przedostajemy się na turecką część przejścia. Zajmuje nam to trochę czasu. Przejście jest bardzo rozległe. Zanim dostaniemy się do Turcji musimy najpierw zdobyć wizy tureckie. Znajduję kantorek, gdzie są one sprzedawane, ale kantorek jest zamknięty. Po piętnastu minutach przychodzi wreszcie urzędnik, który wkleja te wizy do paszportów i inkasuje od sztuki po 10 dolarow. Przejeżdżamy wreszcie na turecką stronę, jest godzina 19:30. Przybyły nowe pieczątki w paszporcie. Rozglądam się jeszcze, gdzie można kupić turecką walutę. Jest bank, za jednego dolara płacą 41,900 lirów. Wymieniamy na liry 200 dolarów. Może kurs nie jest najlepszy, ale mamy już spokój na znaczną część drogi. Mamy 8,380,000 lirów. Jest to gruba paczka pieniędzy. Obliczamy, że 1 lir kosztuje 0.56 złotego. Jest tu więc weselej niż w Polsce, jest jeszcze więcej milionerów. Mamy już stempelki w paszportach, w kieszeni pieniądze, więc - turysto do dzieła, na podbój Azji. Godzina 20:00, 1971 kilometrów od Białegostoku - nareszcie wjeżdżamy
do Turcji. Ostatni punkt na przejściu granicznym. Oddajemy jakieś papierki,
które dostaliśmy na początku naszej drogi przez to szerokie i wielostopniowe
przejście na granicy bułgarsko-tureckiej. Celnik jeszcze pyta tylko dokąd
się wybieramy. Rzucam mu na odjezdnym "Trabzon". Pokręcił z uznaniem głową
i jeszcze coś powiedział, zrozumiałem tylko tyle, że życzy nam udanej podróży.
Przed nami wąskie gardło, przez które wjeżdża się już do Turcji. Dziwnie
to wyglądało - olbrzymie szerokie przejście graniczne, a tu nagle taki
wąski wjazd.
|
|
| WSTĘP | CZĘŚĆ 1 | CZĘŚĆ 2 | CZĘŚĆ 3 | CZĘŚĆ 4 | |