DOMOWE KLIMATY
Wszystko, co dotyczy domu


Data modyfikacji: 25 grudnia 2023

Grudniowe nastroje

Ostatni miesiąc roku jest zazwyczaj dość ponury ze względu na pogodę. Praktycznie nie ma szansy na zobaczenie choć odrobiny słonecznego promyka. Cały krótki dzień jest mroczno. Z nieba spada nie wiadomo co - ni to śnieg, ni to deszcz. Wilgoć w powietrzu taka, że wszystko jest mokre i zimne, błoto po kostki. I w tym roku grudzień niewiele różnił się od innych grudni. Miesiąc trudny do przetrwania. Gdyby nie okres świąteczny, to wiele osób by tego depresyjnego miesiąca nie przeżyło. Nawet koty wolały przebywać w przekocionej kuchni, niż błąkać się po mokromrocznych manowcach.




Pierwszy dzień grudnia rozpoczął się dość przyjemnie. Z Grajwa zostały przywiezione meble, które od kilku miesięcy czekały na transport. Nie spieszyło mi się z tymi meblami, bo i tak miejsca na nie jeszcze nie zostały przygotowane. Trafiły tymczasowo do pokoju przechodniego.
  1. Kredens barokowy
  2. Szafa jednodrzwiowa
  3. Biurko dębowe
  4. Obudowa kominka
  5. Kufer mazurski
  6. Kufer dębowy 1737 rok
  7. Regał przyścienny
  8. Piecyk żeliwny
  9. Zegar stojący malowany
  10. Zegar stojący rzeźbiony
  11. Zegar stojący półokrągły



Grudzień rozpoczął się mrozem i śniegiem, który zamienił się później w obrzydliwą, błotnistą breję. Na zewnątrz zrobiło się tak ohydnie, że nawet ptaki miały już tego dość i pchały się do domu. Niestety, zachowałem się w stosunku do nich dość nieuprzejmie. 10 grudnia wyrzuciłem z domu dwa ptaki. Pierwszym był dzięcioł zielonoszary, który zabładził na poddaszu, do którego dostał się przez jakąś dziurę. W panice próbował wydostać się przez okno, niestety, posiadające całe szyby. Gdy byłem na zewnątrz, to usłyszałem, że coś tłucze się wysoko po oknie. Odgłos był już mi znany sprzed kilku lat. No i nie pomyliłem się. Złapałem dzięcioła dość łatwo i wypuściłem z tarasu do ogrodu.


Kolejnym gościem, tym razem wieczorem w pokoju z kominkiem, był strzyżyk. Wiedziałem, że nie będzie z nim łatwo. Jest malutki i zwinny jak myszka. Nie mogłem go trzymać w domu pełnym kotów. Naganiałem się za nim, nawet przy użyciu podbieraka do ryb z długim trzonkiem. Zgaszenie światła też niewiele pomagało. Zwykle ptaki po ciemku nie latają i łatwo wziąć je w dłoń. Jednak w przypadku strzyżyka jest to mało skuteczne. Latający po pokoju strzyżyk pozbierał pajęczyny, które za nim się ciągnęły, ale mimo tego był dość sprawny. W końcu strzyżyk wleciał do wnętrza starego mechanizmu zegarowego, który miałem właśnie w pokoju. Po zgaszeniu światła udało mi się go tam wymacać. Po zrobieniu zdjęć wyniosłem go do piwnicy do otwartego okienka i dałem mu wybór, w którą stronę chce odlecieć. Wybrał ogród.


Pośród róznych ważnych życiowo czynności wygospodarowałem chwilę czasu na przyjrzenie się mechanizmowi od stojącego zegara z półokrągłą kolumną. Od przodu tarcza sprawiała wrażenie nowej, nie pasującej do reszty. Na razie nie jestem w stanie określić, czy była wymieniana. Sam mechanizm, w swojej konstrukcji dość typowy, jednak w detalach mnie zadziwił. Dotychczas widywałem koła zębate odlane w całości z mosiądzu. Tu jednak było nieco inaczej - duże koła faktycznie były z mosiądzu, jednak te o małej średnicy były drewniano-żelazne. W drewno byłu powbijane druty spełniające rolę zębów. Cały mechanizm osadzony był w drewnianych wspornikach. Na moją skromną wiedzę, szacuję ten mechanizm na przełom XVIII i XIX wieku. Musiałby jednak spojrzeć na niego specjalista. Mechanizm wygląda na kompletny, jednak już dość wysłużony.



Grudzień nie był dla mnie łaskawy pod względem czasu, który mogłem poświęcić na sprawy dębiańskie. Różne zobowiązania, szczególnie dotyczące współpracy z Norwegami, nie pozwoliły mi się skupić na sprawach remontowych czy renowacji mebli. Efekt był ostatecznie taki, że nie skupiłem się ani na sprawach dębiańskich, ani norweskich. Dużo czasu marnowałem na oglądanie filmów na YouTube, głównie dotyczących spraw dziejących się w Polsce - długo oczekiwanego przeze mnie upadku PISu. Do tego doszły problemy ze stopą, która spuchła i zmieniła barwę. Ból zupełnie odsunął mnie od jakiejkolwiek niezbędnej życiowo aktywności. Na dodatek życie mi dezorganizował pies, który się przybłakał i nie zamierzał odejść. Obsługa schroniska w Bartoszycach też jakoś nie kwapiła się, aby go zabrać do siebie. Gdy z powodu stopy nie byłem już w stanie zajmować się psem, to dopiero wtedy został zabrany. Odetchnęły też koty. Pies jak był zamknięty, to wpadał w apatię, tracił apetyt, ale jak był wypuszczany na podwórko to uganiał się za kotami. Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Gdy już pies zniknął, to koty odzyskały swobodę. Mimo to, wolały jednak przebywać w ciepłej kuchni, szczególnie w okolicach pieca. W większej odległości od pieca koty gromadziły się w kupki, w których łatwiej było o utrzymanie ciepła.




Grudniowe mroki nieco rozjaśniał blask płomieni z kominka. Nawet dno butelki po wodzie mineralnej dodawało nieco magii grudniowym, długim wieczorom.



Rozgrzany, kuchenny piec działa jak magnes na kocią rodzinę. Przygotowanie jakiegokolwiek posiłku nie jest łatwe. Zanim nie nakarmię kotów, to nie jestem w stanie przygotować posiłku dla siebie. Są jak bumerangi. Po kolei zrzucam je z szafki, a po sekundzie są już z powrotem.


Do Dębian przywiozłem 14 grudnia kolejną porcję książek kupionych przez Allegro. Było tego 10 kartonów po 50 sztuk. Pośród nich trafiło się kilka książek przedwojennych, dość spora porcja książek wydanych tuż po II wojnie światowej na papierze gazetowym. Część to była klasyka polska, a niektóre to propagandowe powieści tłumaczone z języka rosyjskiego. Trafiło się kilka książek o tematyce kucharskiej, dużo historycznych, trochę geograficznych, no i przy tym niemała porcja beletrystyki.