DOMOWE KLIMATY Wszystko, co dotyczy domu
Grudniowe
nastroje
Ostatni miesiąc roku jest zazwyczaj dość ponury ze względu na pogodę. Praktycznie nie ma szansy na zobaczenie choć odrobiny słonecznego promyka. Cały krótki dzień jest mroczno. Z nieba spada nie wiadomo co - ni to śnieg, ni to deszcz. Wilgoć w powietrzu taka, że wszystko jest mokre i zimne, błoto po kostki. I w tym roku grudzień niewiele różnił się od innych grudni. Miesiąc trudny do przetrwania. Gdyby nie okres świąteczny, to wiele osób by tego depresyjnego miesiąca nie przeżyło. Nawet koty wolały przebywać w przekocionej kuchni, niż błąkać się po mokromrocznych manowcach. Pierwszy dzień grudnia
rozpoczął się dość przyjemnie. Z Grajwa zostały przywiezione meble,
które od kilku miesięcy czekały na transport. Nie spieszyło mi się z
tymi meblami, bo i tak miejsca na nie jeszcze nie zostały przygotowane.
Trafiły tymczasowo do pokoju przechodniego.
Grudzień rozpoczął się mrozem i
śniegiem, który zamienił się później w obrzydliwą, błotnistą breję. Na
zewnątrz zrobiło się tak ohydnie, że nawet ptaki miały już tego dość i
pchały się do domu. Niestety, zachowałem się w stosunku do nich dość
nieuprzejmie. 10 grudnia wyrzuciłem z domu dwa ptaki. Pierwszym był
dzięcioł zielonoszary, który zabładził na poddaszu, do którego dostał
się przez jakąś dziurę. W panice próbował wydostać się przez okno,
niestety, posiadające całe szyby. Gdy byłem na zewnątrz, to usłyszałem,
że coś tłucze się wysoko po oknie. Odgłos był już mi znany sprzed kilku
lat. No i nie pomyliłem się. Złapałem dzięcioła dość łatwo i wypuściłem
z tarasu do ogrodu.
Kolejnym gościem, tym razem
wieczorem w pokoju z kominkiem, był
strzyżyk. Wiedziałem, że nie będzie z nim łatwo. Jest malutki i zwinny
jak myszka. Nie mogłem go trzymać w domu pełnym kotów. Naganiałem się
za nim, nawet przy użyciu podbieraka do ryb z długim trzonkiem.
Zgaszenie światła też niewiele pomagało. Zwykle ptaki po ciemku nie
latają i łatwo wziąć je w dłoń. Jednak w przypadku strzyżyka jest to
mało skuteczne. Latający po pokoju strzyżyk pozbierał pajęczyny, które
za nim się ciągnęły, ale mimo tego był dość sprawny. W końcu strzyżyk
wleciał do wnętrza starego mechanizmu zegarowego, który miałem właśnie
w pokoju. Po zgaszeniu światła udało mi się go tam wymacać. Po
zrobieniu zdjęć wyniosłem go do piwnicy do otwartego okienka i dałem mu
wybór, w którą stronę chce odlecieć. Wybrał ogród.
Pośród róznych ważnych życiowo
czynności wygospodarowałem chwilę czasu na przyjrzenie się mechanizmowi
od stojącego zegara z półokrągłą kolumną. Od przodu tarcza sprawiała
wrażenie nowej, nie pasującej do reszty. Na razie nie jestem w stanie
określić, czy była wymieniana. Sam mechanizm, w swojej konstrukcji dość
typowy, jednak w detalach mnie zadziwił. Dotychczas widywałem koła
zębate odlane w całości z mosiądzu. Tu jednak było nieco inaczej - duże
koła faktycznie były z mosiądzu, jednak te o małej średnicy były
drewniano-żelazne. W drewno byłu powbijane druty spełniające rolę
zębów. Cały mechanizm osadzony był w drewnianych wspornikach. Na moją
skromną wiedzę, szacuję ten mechanizm na przełom XVIII i XIX wieku.
Musiałby jednak spojrzeć na niego specjalista. Mechanizm wygląda na
kompletny, jednak już dość wysłużony.
Grudzień nie był dla mnie
łaskawy pod względem czasu, który mogłem
poświęcić na sprawy dębiańskie. Różne zobowiązania, szczególnie
dotyczące współpracy z Norwegami, nie pozwoliły mi się skupić na
sprawach remontowych czy renowacji mebli. Efekt był ostatecznie taki,
że nie skupiłem się ani na sprawach dębiańskich, ani norweskich. Dużo
czasu marnowałem na oglądanie filmów na YouTube, głównie dotyczących
spraw dziejących się w Polsce - długo oczekiwanego przeze mnie upadku
PISu. Do tego doszły problemy ze stopą, która spuchła i zmieniła barwę.
Ból zupełnie odsunął mnie od jakiejkolwiek niezbędnej życiowo
aktywności. Na dodatek życie mi dezorganizował pies, który się
przybłakał i nie zamierzał odejść. Obsługa schroniska w Bartoszycach
też jakoś nie kwapiła się, aby go zabrać do siebie. Gdy z powodu stopy
nie byłem już w stanie zajmować się psem, to dopiero wtedy został
zabrany. Odetchnęły też koty. Pies jak był zamknięty, to wpadał w
apatię, tracił apetyt, ale jak był wypuszczany na podwórko to uganiał
się za kotami. Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Gdy już pies
zniknął, to koty odzyskały swobodę. Mimo to, wolały jednak przebywać w
ciepłej kuchni, szczególnie w okolicach pieca. W większej odległości od
pieca koty gromadziły się w kupki, w których łatwiej było o utrzymanie
ciepła.
Grudniowe mroki nieco
rozjaśniał blask płomieni z kominka. Nawet dno butelki po wodzie
mineralnej dodawało nieco magii grudniowym, długim wieczorom.
Rozgrzany, kuchenny piec działa
jak magnes na kocią rodzinę. Przygotowanie jakiegokolwiek posiłku nie
jest łatwe. Zanim nie nakarmię kotów, to nie jestem w stanie
przygotować posiłku dla siebie. Są jak bumerangi. Po kolei zrzucam je z
szafki, a po sekundzie są już z powrotem.
Do Dębian przywiozłem 14
grudnia kolejną porcję książek kupionych przez Allegro. Było tego 10
kartonów po 50 sztuk. Pośród nich trafiło się kilka książek
przedwojennych, dość spora porcja książek wydanych tuż po II wojnie
światowej na papierze gazetowym. Część to była klasyka polska, a
niektóre to propagandowe powieści tłumaczone z języka rosyjskiego.
Trafiło się kilka książek o tematyce kucharskiej, dużo historycznych,
trochę geograficznych, no i przy tym niemała porcja beletrystyki.
|