Strzyżyk
Troglodytes troglodytes
Ang: Wren
|
Data
modyfikacji: 10 października 2010
|
Maleńkie stworzenie zabłąkane w
ogrodzie, ze sterczącym ogonkiem, machającym się bezustannie, to nic
innego jak strzyżyk.
Pewnego sierpniowego popołudnia 2004 roku kot Ryszard W. przyszedł do
kuchni pochwalić się zdobyczą. Coś małego i burego wystawało mu z
pyska. Gdy ktoś chciał wyjąć mu to z paszczęki, zbrodniarz uciekł na
podwórko. A tam ja na niego już czekałem. Korzystając ze swej
fizycznej przewagi i zaufania odebrałem mu to coś, co nie sprawiało już
wrażenia żywego stworzenia. Jednak ten maleńki, młody ptak zaczął dawać
jeszcze jakieś oznaki życia. Gdy Ryszard W. chodził po trawie i
poszukiwał swojej utraconej zdobyczy w miejscu, gdzie ją ostatni raz
miał w zębach, ja zajmowałem się reanimacją ofiary. Typowe metody
przywracania życia raczej nie zdawały tu egzaminu. Mogłem więc stworzyć
mu tylko warunki spokojnego dochodzenia do zdrowia siłami natury. W
doniczce przygotowałem miękkie posłanie i włożyłem tam ptaka. Po
kilkunastu minutach ptak zaczął już zerakać na mnie swoimi dużymi
oczami, po kolejnych kilkunastu minutach stanął na swoich łapkach,
potem mógł już stanąć na krawędzi doniczki. W końcu przestawiłem
doniczkę z ptakiem wysoko na kredens stojący na tarasie, a kota
zamknąłem w domu. Po godzinie ptak na tyle doszedł do siebie, że
sfrunął z kredensu gdzieś na zewnątrz, pomiędzy krzaki róż. Tam
pośród brązowej kory wyściełającej ziemię stał się niewidoczny.
Próbowałem go odszukać, ale nie udało mi się. A Ryszard W. miał
jeszcze przez jakiś czas areszt domowy na jakimś miękkim fotelu. Jest
duże prawdopodobieństwo, że maleńkie życie zostało uratowane. A kocisko
musiało się zadowolić kiełbasą. Ptak był jeszcze młody. Brzegi dzioba
miał jeszcze żółte, typowe dla żółtodziobów,
We wrześniu w tej okolicy obserwowałem dorosłego już strzyżyka.
Dostrzegłem go, gdy przez okienko wylazł z piwnicy, trochę pokrązył po
parapecie i ponownie wrócił do piwnicy przez okno. Przez kilka
dalszych minut nie pokazywał się. Widocznie miał jakieś powody, aby tam
siedzieć. Jakie - tego to już nie wiem. Mogę się domyślać, że
zainteresowały do tam komary w dużych ilościach siedzące na ścianach i
sklepieniu piwnicy.
Zimą 2009/2010 miałem w domu
nieproszonego lokatora. Gdy pewnego razu przyjechałem przed zmrokiem do
domu, zobaczyłem latającego po domu malutkiego ptaszka. Był jednak tak
sprytny, że nie dawał złapać się tak jak inne ptaki. Uciekał ode mnie
trzymając się blisko podłogi niczym mysz, przez szczeliny w podłodze i
pod drzwiami przemykał się do piwnicy. Tam też nie dawał się upolować i
wyrzucić z domu. W końcu postanowiłem zaczekać, aż zrobi się zupełnie
ciemno. Wiele ptaków w takich warunkach staje się zupełnie
bezbronnymi, przestaje latać. Tak stało się i w tym przypadku. Po
ciemku bez problemu zdjąłem go z okna. Wypuściłem go na
podwórku, w pobliżu latarni. Tydzień poźniej przyjeżdżam,
znów po domu lata strzyżyk. Dwa tygodnie później, po domu
lata strzyżyk. On po prostu tam mieszkał pod moją nieobecność. Pewnego
wieczoru straciłem go z oczu. Zniknął mi w pokoju, w którym
sypiałem. Z rana okazało się, że spędził noc ze mną w tym pokoju.
Prawdopodobnie zaszył się za kredensem. Obudził mnie fruwając o świcie
po pokoju. Byłem bezlitosny. Otworzyłem okno i pozbyłem się dzikiego
lokatora. W końcu to ja płacę podatek od nieruchomości.