Piece z Bydgoszczy
|
Data modyfikacji:
17 września 2019
|
Kolejne moje szaleństwo. Noc z 11 na 12
października 2004. Przed pójściem spać zajrzałem jeszcze na internetowe
aukcje Allegro. Jak zwykle zajrzałem do aukcji dotyczących kafli no i
zobaczyłem nowość sprzed dwóch godzin - trzy piece kaflowe z opcją "Kup
Teraz" po 200 złotych za sztukę. Obejrzałem fotografie - piece ładne no
i przydatne. Od tej chwili utraciłem spokój. Miotałem się czy kupić,
czy nie kupić. No i zdecydowałem się na kupno. Późna noc, wszyscy śpią,
a mną targają wątpliwości - domowa kasa prawie pusta, a tu takie piece.
Cena niska, piece ładne, odległość niezbyt duża. Same zalety. Ostatnio
wydałem sporo pieniędzy na różne inne rzeczy do domu, a teraz jeszcze
znienacka te piece. Następnego dnia kontakt telefoniczny i decyzja, że
za cztery dni jadę po te piece.
Decyzja była szybka, ale pojawiły się
wątpliwości,
czy w ciągu jednego wyjazdu rozbiorę wszystkie trzy? Zadanie ciężkie,
ale wykonalne. Jeszcze kolejna rozterka, czy wszystko zabiorę za jednym
zamachem, czy samochód to przetrzyma? Na pewno kafle muszą być
oczyszczone z gliny, która bardzo zwiększa ciężar kafla. Szacowałem, że
te kafle będą ważyć mniej niż tonę, może 700-800 kilogramów.
Mieszkanie z piecami znajdowało się w
centrum
Bydgoszczy przy ul. Sienkiewicza 10, na pierwszym piętrze. Kamienica
prawdopodobnie z
lat 30-tych XX wieku, wybudowana w stylu modernistycznym. Właściciel
remontował mieszkanie na wynajem dla studentów. Na wywiezienie gruzu z
pieców miał być zamówiony kontener na mój koszt, dodatkowe 250 zł.
Na miejscu byłem w piątek około godziny 16.
Właściciel
miał pojawić się dopiero następnego dnia, ale w mieszkaniu mieli być
robotnicy
remontujący to mieszkanie. Jakoś przedostałem się przez drzwi wejściowe
wyposażone
dodatkowo w kratę i domofon. Gdy parkowałem samochód zobaczyłem też
ciężarówkę.
która wyładowywała kontener na gruz.
Piece w domu wyglądały tak jak na zdjęciach. Kierownik ekipy powiedział
mi,
że właściciel zdecydował, że jeden z pieców ma zostać, że do zabrania
są
tylko dwa. Trudno. Jego piece, jego wola. Piec jest ładny, wysoki,
smukły.
Jakoś przełknąłem tę żabę, choć nie bez odrobiny żalu. Jakoś musiałem
okiełznać
swoją pazerność na te piece. Ale jak czas pokazuje, cały czas pojawiają
się
coraz to nowe piece na sprzedaż i na pewno jeszcze coś ciekawego
znajdę.
Trochę też poczułem ulgi, bo rozebranie jednego pieca, to cały dzień
roboty,
a trzy na raz - można umrzeć ze zmęczenia. A do tego przewiezienie
trzech
pieców VW Caravelle - nie wiem, czy by się dało.
No i zaczęła się żmudna robota
z
rozbieraniem. Najpierw fotografowanie pieca, naklejanie nalepek z
numerami na kafle, potem znów fotografowanie i rozpoczęcie demontażu.
Wcześniej musiałem jeszcze kupić oprawkę z żarówką i przewód, bo w
mieszkaniu nie było prądu, a tylko jakiś przedłużacz z prądem z
sąsiedniego mieszkania. Szczyt pieca był trudny do zdemontowania. Był
dobrze zabudowany, dokładnie zalepiony. Trudno było naruszyć
jakikolwiek kafel. Gdy już udało się jeden zdjąć, dalej poszło już
łatwiej. Drabina, którą zostawili mi robotnicy, była niewielka, co też
nie ułatwiało demontażu szczytu pieca. I tak zdejmowanie kafla za
kaflem, pakowanie gruzu do wiadra, schodzenie po drabinie, wynoszenie z
pierwszego piętra na parter do kontenera, blokowanie drzwi z kratą i
domofonem, zatrzaskujące się same. Wszystko w niemal ślimaczym tempie.
Ale szybciej nie dało się. Mijała godzina
za godziną, coraz ciemniej, coraz później, coraz ciszej starałem się
chodzić
po skrzypiącej podłodze i skrzypiących schodach. Musiałem uważać, aby
nic
nie spadało na podłogę, żaden gruz. Poniżej mieszkali ludzie. Około
godziny
drugiej w nocy gruz z pieca był już wybrany, po piecu został tylko ślad
w
podłodze. No i sterta kartonów z kaflami. Miałem ze sobą karimatę, na
której
ułożyłem się do krótkiego snu. Pył na wszystkim nie przeszkadzał mi.
Jeszcze
przed świtem obudziłem się. Spałem do godziny piątej. A przede mną
następny
piec. Tym razem niebieski, wyższy od poprzedniego. Na drabinę musiałem
postawić
jeszcze wiadro, aby sięgnąć do wierzchołka pieca. Konstrukcja była dość
chybotliwa.
A kafle na wierzchołku trudne były do ugryzienia. Chyba pół godziny
trwało
dobieranie się do pierwszego kafla. Gdy udało mi się w końcu go wyjąć,
z
pozostałymi poszło już łatwiej. Pierwsza wartswa kafli zajęła mi około
godziny
czasu. Im niżej, tym było coraz łatwiej, ale okolice paleniska znów
były
trudniejsze do rozbiórki. Na włosach, twarzy i ubraniu była coraz
grubsza
warstwa pyłu. Coraz więcej go było w nosie, uszach i ustach.
Po południu, gdy rozbiórka byla
niemal ukończona, przyszedł właściciel
mieszkania.
Przy rozliczaniu zdziwił się, że płacę tylko za dwa piece. A ja
zdziwiłem
się, że on nic nie wie o tym, że chciał, abym zostawił trzeci piec.
Dopiero
wyjaśniło się, że na ten piec nabrał chęci kierownik ekipy budowlańców
i
prosił właściciela, aby go mu sprzedał. Ale właściciel powiedział mu,
że
tylko ode mnie zależy, czy odstąpię mu ten piec. Tak więc próbował
wprowadzić
mnie w błąd i wyrolować z tego pieca. I w tym momencie miałem mnóstwo
rozterek.
Z jednej strony chęć na ten piec, z drugiej ogromne zmęczenie i brak
możliwości
zabrania trzeciego pieca za tym jednym kursem. Ale z drugiej ta próba
oszukania
mnie przez budowlańca. Do tego kontener całkowicie wypełniony gruzem. A
jeszcze
ozdobne zewnętrzne drzwiczki, które były na piecu, który zabierałem,
przeniesione
zostały przez budowlańca na piec, który zostawał. Aby zabrać trzeci
piec
musiałbym zawieźć to co już miałem rozebrane i przyjechać następnego
dnia.
A do tego ten piec bardzo ładny i tani. Decyzja była trudna. Opanowałem
jednak
swoją pazerność i urażoną dumę, zwyciężył rozsądek. Zrezygnowałem i
zadowoliłem
się dwoma piecami. Ale drzwiczek nie podarowałem. Zabrałem je z
powrotem
do pieca, na którym były wcześniej. Na takie cwaniactwo nie mogłem już
pozwolić.
Ładowanie kafli do samochodu i
robienie porządków zajęło jeszcze chyba
kolejne
dwie, może trzy godziny. Przy okazji od dozorcy odkupiłem drzwi i
jakieś
drobiazgi z tego mieszkania, które dostał na spalenie w piecu. Ładne
drzwi, w doskonałym stanie, z zamkiem, klamkami i szyldami z mosiądzu
kosztowały mnie 30 zł. Były to drzwi do łazienki. Po oczyszczeniu
kawałka z farby ukazało się zdrowe, modrzewiowe drewno.
Droga powrotna dłużyła się.
Samochód był bardzo mocno obciążony, w
kołach
mało powietrza. Do tego niemal całą drogę deszcz i silny wiatr.
Przenocowałem
w Olsztynie, a w niedzielę powiozłem ładunek do Dębian.
No i teraz piece czekają na
postawienie. W większości kafle są w dobrym
stanie,
z glinki szmotowej. Są wyprodukowane w firmię Messner. Są to dokładnie
zrobione
kafle, wysokiej jakości, z dobrą glazurą. Są jednak dość delikatne. W
zielonym
piecu kilka kafli mi pękło i muszę teraz szukać podobnych na zamianę. Z
tyłu
pieca kilka kafli było już nieoryginalnych. W niebieskim piecu straty
przy
rozbieraniu były znikome. Główny kafel-półka w niebieskim piecu był już
jednak
trochę uszkodzony i wymaga odtworzenia fragmentu narożnika.
Dębiany, 18
października 2004
|