Ogród
botaniczny w Dalian, Chiny
28 kwietnia 2014
|
Data
modyfikacji: 30 października 2016
|
Będąc jeszcze w Polsce
nastawiłem się, że odwiedzę ogród botaniczny w Dalian. Oczami
wyobraźni
widziałem już setki gatunków drzew i krzewów zebrane w
jednym miejscu,
z tabliczkami z nazwami. Sądziłem, że nauczę się rozpoznawać
różne
gatunki, a może nawet znajdę jakieś nasiona. Rzeczywistość okazała się
jednak nie tak różowa. Miejsce to w naszym rozumieniu nazwy
"ogród
botaniczny" nie jest nim. Jest to tylko ładnie utrzymany park i tylko
park. Jest tam na pewno nie więcej niż 50 gatunków posadzonych
roślin,
a prawdopodobnie ich liczba nie przekracza nawet trzydziestu. Do tego
nie ma ani jednej tabliczki z nazwą. Wiele gatunków było dla
mnie
znanych, przy niektórych mogłem tylko rozpoznać, jaki to rodzaj.
Żadnych pozytywnych zaskoczeń dla mnie nie było. Po zakończeniu
ostatniego wykładu w południe pozostało mi jeszcze dużo czasu do odlotu
samolotu do Pekinu, który miałem o 20:40. Bagaż miałem już ze
sobą,
hotel opuściłem wcześnie rano. Miałem więc czas na odwiedzenie ogrodu
botanicznego i zrobienie zakupów. Z pustymi rękami nie wypadało
wracać,
tym bardziej, że dwa dni wcześniej kupiłem niedaleko hotelu plecak na
zakupy (tani, potwornie śmierdzący fenolem, czyli typowym zapachem
chińskich wyrobów, np. trampek). Po opuszczeniu centrum
kongresowego
zobaczyłem typka, który nocą podwoził mnie z lotniska do hotelu.
Poznałem go od razu, a on mnie dopiero po chwili, gdy do niego
odezwałem się. Znów szukał okazji do zarobku. Tym razem chciał
mnie
odwieźć na lotnisko. Nie byłem jednak zainteresowany. Ruszyłem na
piechotę w stronę ogrodu botanicznego. Po drodze próbowałem
łapać
taksówkę, ale kierowcy, gdy słyszeli obcy język to gwałtownie
protestowali i odjeżdżali. Nie pozostało mi nic innego jak podreptać na
piechotę do ogrodu. Miałem ze sobą wydrukowane mapki i noga za nogą,
powoli poczłapałem w stronę ogrodu, żałując, że wziąłem ze sobą nowe
buty, zamiast stare, może mniej eleganckie, ale za to wygodne. Miałem
do przejścia około 3 kilometry. Ciężko się szło, bo chodniki
pozostawiane były samochodami i trzeba było często iść ulicami. Drogę
odnajdywałem bez problemu. Na mapkach miałem nazwy ulic napisane w
pinyin, czyli łacińskiej transkrypcji chińskiego języka. Na tabliczkach
z nazwami ulic również obok chińskich znaków nazwy były
napisane w
pinyin. Po drodze minąłem jeszcze targ, na którym były owoce i
ryby.
Postanowiłem po wyjściu z ogrodu wrócić na ten targ. Była to już
ponad
połowa drogi do ogrodu. Człapałem pod górę coraz wyżej i w końcu
doszedłem do granicy ogrodu od wschodniej strony, od ulicy Zhongnan.
Spodziewałem się znaleźć od tej strony bramę wejściową, gdzie trzeba
będzie zapłacić za wstęp. Nic takiego nie znalazłem. Wypatrzyłem po
prostu ścieżkę w krzaki, w którą się zapuściłem. Okazało się, że
jestem
już na terenie parku, szumnie zwanym ogrodem botanicznym.
Park ten ma długość około 600
m. Jest położony na zboczu góry. Całkowita powierzchnia parku
nie
przekracza 10 ha. W dolnej częśći parku jest staw długości około 120 m
i powierzchni około 1 ha. Dookoła stawu jest utwardzony deptak. Koło
stawu stoją dwie stylowe altany, kojarzące się z dawnymi Chinami.
Dookoła parku są ulice. Park nie jest ogrodzony i można wejść do niego
z wielu miejsc.
Centralną częścią i
jednocześnie najbardziej atrakcyjną jest dość duży
staw z postawionymi nad nim dwiema alanami w tradycyjnym, chińskim
stylu. Jedna z tych altan w czasie mojego pobytu służyła muzykom za
scenę, na której grali i "umilali" pobyt spacerowiczom. Muzyka
była
dość przyjemna, tyle że głośna i moim zdaniem w tym miejscu wcale nie
potrzebna.
|