Cel wyjazdu
Wyjazd związany był z realizacją projektu Erasmus+ o akronimie CCWater.
Pełen tytuł ma brzmienie
"Graduates for Climate Change adapted water
management". Pełnię w nim rolę koordynatora ze strony UWM. W projekcie
jestem odpowiedzialny za realizację pakietu roboczego WP3. Projekt
został złożony przez uczelnię z Aas w Norwegii. Udział bierze też
uczelnia z Niemiec. Partnerami pozaeuropejskimi projektu są trzy
uczelnie ze Sri Lanki, trzy z Chin i dwie z Mongolii.
Etapy podróży
1. Olsztyn-Warszawa Okęcie, firma przewozowa Kondratowicz, wyjazd 9:00,
przyjazd 12:00.
2. Warszawa-Dubaj, wylot
Hotel Oak Ray Regency w Peradeniya
Pilimathalawa, Embilmegama Tea Factory
Po porannych zajęciach wraz ze studentami ruszyliśmy w kierunku
Colombo. Lankijska zemsta faraona, która dopadła mnie w nocy,
spowodowała, że nawet nie miałem chęci zejść na śniadanie. Na szczęście
byłem przygotowany na taką ewentualność i stoperan jakoś utrzymał mnie
w formie zdatnej do podróży. Jednak byłem zupełnie bez sił i
mało mnie interesowało to co oglądałem. Fabryka herbaty jest położona
około 5 km od Peradeniyi w kierunku wschodnim. Powstała około 1940 roku
i do dziś pracują tam maszyny z tego okresu. Fabryczka położona jest
przy głównej drodze biegnącej przez dolinę. Zajmuje kilka pięter
budynku przyklejonego do stromego zbocza doliny. Fabryka jest malutka,
ale pracuje nieprzerwanie od niemal stu lat i jest funkcjonującym
muzeum, zarabiającym na siebie. Jest to dość ciekawy obiekt
udostępniony dla turystów, którzy mogą zobaczyć cały
proces technologiczny herbaty. W fabryczce jest też sklep z herbatą,
która jest produkowana na miejscu. Można na miejscu
również napić się herbaty, a także kupić nie tylko herbatę, ale
również akcesoria do parzenia i picia herbaty.
Rambukkana, Pinnawala Elephant Orphanage
Hotel Golden Star Beach w Negombo
Negombo położone jest około 40 km na północ od Colombo. Jest to
miasto liczące ponad 100 tys. mieszkańców. Ma kilka
zalet - jest połozone bezpośrenio na brzegu oceanu i jest tylko 12 km
do lotniska w Colombo. Jest to dobre miejsce na drogę powrotną gdzieś z
głębi wyspy, aby stąd po przespaniu się ruszyć na lotnisko. Z hotelu
jest bezpośrednie dojście do plaży, najpierw strzyżonym, miękkim jak
dywan trawnikiem, a później po drobnym, żółtym piasku.
Przed kilku laty hotel zrobił na mnie nieco inne
wrażenie, bardziej pozytywne. Wydawał się hotelem wyższej klasy. Teraz
miał trzy gwiazdki. Wielkim plusem hotelu jest to, że można od
razu w samych gaciach pójść na plażę. Jest to tylko
kilkadziesiąt metrów. Poza naszą grupą w hotelu było niewielu
innych gości. Może to nie sezon, ale właściwie sezon jest tu przez cały
rok. Można korzystać z uroku oceanu przez okrągły rok. Mocno mnie to
zdziwiło, ale plaża była praktycznie pusta. Wokół wiele
mniejszych i większych hoteli, a turystów prawie nie widać.
Przejrzałem w internecie ceny noclegów w okolicy. Za cenę
kilkudziesięciu złotych można bez problemu przenocować. Hotel w Negombo
to był też labirynt, ale miniaturka w porównaniu z tym w
Peradeniya.
Negombo
20 lipca 2023. Z rana wybrałem się na przechadzkę po okolicy hotelu.
Próbowałem znaleźć jakiś sklep spożywczy, w którym
mógłbym zapłacić kartą. Nawet sklepy wyglądające na nieco
większe, nie oferowały tej możliwości. Po chwili rozmowy w jednym ze
sklepów, sprawa się wyjaśniła. Przyczyną była 3-procentowa
marża, którą banki życzą sobie za zapłacenie przy użyciu karty.
W okolicy gdzieś podobno jest jakiś bankomat, ale w końcu go nie
znalazłem. Zresztą, kilka osób mówiło mi, że wypłata
gotówki nie jest rozsądna, bo jest pobierana spora marża.
Wygląda na to, że system bankowy łupi ludzi ile się da. Trochę euro
wymieniłem w czymś na kształt naszych kantorów, tylko jakoś
bardziej oficjalne. Kurs nie różnił się jakoś zauważalnie od
tego, co schodziło mi z konta przy użyciu karty. Zrobiłem zakupy w
jakimś samoobsługowym sklepie. Kupiłem trochę jedzenia i jeszcze kilka
paczek herbaty, ale takiej już dla miejscowych, nie takich ładnie
opakowanych dla turystów. Nie znalazłem żadnych cen przy
towarach, ale jak zapytałem, to okazało się, że ceny są nadrukowane na
opakowaniach wraz z informacjami o dacie przydatności. Kolejny symptom
planowej gospodarki. W Związku Radzieckim to cena była wytłoczona nawet
na metalowych sztućach. Snułem się głównie po ulicy biegnącej
wzdłuż oceanu.
Podróż powrotna
Z hotelu na lotnisko było 12 kilometrów. Przewóz na
lotnisko był już ustalony przez organizatora pobytu. Trzeba było
tylko w recepcji wyrazić chęć
Postałem pewnie z pół
godziny do odprawy, pozbyłem się bagażu i zostałem tylko z plecakiem.
Zadowolony, że mam wreszcie karty pokładowe podążyłem świńskim truchtem
w stronę terenu miedzynarodowego, oczywiście wcześniej przechodząc
kolejną, ale dość powierzchowną kontrolę bagażu, ale za to
dokładniejszą w postaci poszukiwania metalowych przedmiotów za
pomocą wykrywacza metali. Myślę, że szybsze i bardziej efektywne byłoby
zainstalowane w wąskim przejściu wielkich magnesów neodymowych
przymocowanych na przesuwającej się tasmie. Osoba z żelaznymi
przedmiotami od razy byłaby wychwytywana i transportowana w miejsce,
gdzie decydowano by o jej dalszym losie. A teraz to można by już
wykorzystać do tego sztuczną inteligencję (AI), która by
przeszukała internet pod kątem zagrożenia ze strony takiej schwytanej
osoby i od razu by wydała decyzję administracyjną (po co kosztowny
sąd?), co dalej z tą osobą. Oczywiście też wszystko w ramach redukcji
kosztów. Przy okazji wszelkie konta bankowe tej osoby by zostały
wyczyszczone. W końcu maszyna powinna zarabiać sama na siebie. A
niewinni nie mają się co bać. Wspaniałe czasy. Już jakiś jeden zgubiony
papierek nie narobi kłopotów pasażerowi. W końcu ważny jest
człowiek, a nie papier, jak w dawnej Rosji, gdzie jak nie było papieru
z pieczątką, to nie było człowieka. No to pojechałem z fantazją. I to
nie jest SF, ale realne, kolejne etapy rozwoju technologicznego. A
postęp wymaga ofiar. W końcu najlepiej uczymy się na błędach, a im
bardziej kosztownych, tym nauka bardziej skuteczna.
Znów trzeba przechodzić dziś to wszystko, co wcześniej, tylko w
przeciwną stronę i dłużej.
Przed wejściem do lotniska tłok samochodów. Chaos zupełny. Z
trudem kierowca taksówki znalazł jakąś lukę, gdzie mógł
się zatrzymać. Kontrole bezpieczeństwa są już od razu po wejściu do
lotniska. Bagaże prześwietlane są w całości. Byłem na lotnisku znacznie
wcześniej, bo tuż po godzinie 16, a start był planowany na godz. 20:35.
Aby przedostać się na halę odpraw musiałem jeszcze sporo poczekać,
zanim mogłem pokonać kolejny etap w drodze do samolotu. Skorzystałem z
okazji i wydałem niemal do końca lankijską walutę. No oczywiście
kupiłem kolejne paczki herbaty. Po przebrnięciu przez kolejną kontrolę
bezpieczeństwa znalazłem się na terenie międzynarodowym. Oczywiscie od
razu można było zobaczyć to po cenach różnych produktów w
sklepach. Jakaś resztka gotówki lankijskiej uzupełniła
mój bagaż o jeszcze jedną paczkę herbaty. Zadowolony, że jestem
już coraz bliżej domu, niekoniecznie w odległosci, ale ilości
różnych formalności, snułem się po korytarzach i oglądałem
oferowane towary. Jakoś jednak nie skusiłem się naruszyć zasobów
karty płatniczej. W miarę upływu czasu swoje okręgi coraz bardziej
zagęszczałe w pobliżu bramki do mojego samolotu. Poczekalnia przed
bramką była już tylko dla wybrańców z kartami pokładowymi na
dany lot. W końcu zobaczyłem, że ustawiła się już kolejka to i ja
stanąłem jak poprawna lotnicza owieczka. Trzeba było przejś przez
kolejną kontrolę bezpieczeństwa i tym razem też nikogo nie interesowały
butelki z napojami. Niepotrzebnie tuż przed kontrolą wyskoczyłem
jeszcze do WC i wylałem wodę. Przez przeszklone ściany popatrzyłem
jeszcze na muzułmańskie panie modlące się na podręcznych dywanikach.
Miałem bramkę nr 6. Zanotowałem jeszcze, że jakieś panie bez kolejki
weszły bezpośrednio w drzwi przed skanerami, a na pomruki
niezadowolenia z kolejki pomachały czymś co miało wyraźny napis
"TRANSIT". No i gdy już przeskanowny pasek od spodni wrócił na
swoje miejsce na moim dostojnym brzuchu, to wtoczyłem się za
tranzytowymi paniami do poczekalni. W drzwiach jeszcze przepuszczałem
pietrowy wózek z koszami wypełnionymi pudełkami z jakimiś
porcjami jedzenia. Jakoś niespecjalnie mnie to zdziwiło, bo samolot
miał już o godzinę oopóźniony odlot. Jakoś niespecjalnie mnie to
zdziwiło. W końcu to przeloty międzykontynentalne. Snułem się trochę po
poczekalni i nie do końca mogłem się zorientować o co chodzi. Przy
stanowisku obsługi pani dokonywała zamiany karteczki z napisem
"TRANSIT" na kartę pokładową. Też był tam chaos i nie mogłem się
dopchać, aby panie zarejestrowały moją kartę pokładową. Nieco zdziwiła
mnie duża ilość Chińczyków, ale w tej podróży wiele spraw
mnie dziwiło. Cóż, taki już mój wiek, gdzie człowiek
zaczyna wszystkiem się dziwić. Trochę posnułem się po poczekalni
pośród dużej już grupy ludzi. Zobaczyłem, że pudełka z żywnością
są już rozdrapywane przez pasażerów, to jako głodna owieczka
lotnicza też chwyciłem za pudło. Zawartość trochę pomolestowałem i w
końcu jakąś kanapkę skonsumowałem. W środku pozpostała jeszcze druga
kanapka, napój mango, babeczka i jakieś ciastko. Jak zobaczyłem,
że zaczął się już ruch przy wyjściu do samolotu, to ruszyłem nie
zatrzymywany przez nikogo w kierunku samolotu. Miałem miejsce 12J. Już
przy wejściu do samolotu coś mnie tknęło. Spodziewałem się samolotu o
dwóch korytarzach i obsługi kierującej do własciwego korytarza.
Dość szybko dotarłem w okolice mojego domniemanego miejsca, ale już
mocno zaniepokojony, bo miejsca kończyły się na "F". Na mnie napierał
już z tyłu tłum pokrzykujących Chińczyków, żywcem wyjętych ze
starych filmów o Chinach. Łysiejący, starzy Chińczycy z brodami
wyglądali faktycznie tak jak dawni wieśniacy z filmów z początku
XX wieku. Musiałem zejść
z korytarza, aby przepuścić tych, co chcieli iść dalej i
próbowałem korzystając z co szczuplejszego pasażera przedostawać
się w stronę wejścia. Niedaleko była stewardessa, której
pokazałem kartę pokładową, a ona już utorowała drogę do wyjścia i
przekazała mnie jakiejś innej osobie z obsługi, która mnie
stamtąd wyprowadziła i pokierowała do drugiego, ale już właściwego
wyjścia do poczekalni, znajdującego się na lewo od skanerów.
Tamten samolot był do miata Kunming, leżącego w południowych Chinach.
No i tam już moja karta pokładow zastała sprawdzona. Znalazłem się we
właściwej strefie. Potem dalszy ciąg oczekiwania na wej scie do
samolotu. Ostatecznie zamiast o 20:35, samolot wystartował o 22:15.