Chiny 2014
Notatki z podróży do Dalian, 24-28 kwietnia 2014

  Data modyfikacji: 5 maja 2014


OGRÓD BOTANICZNY W DALIAN

Będąc jeszcze w Polsce nastawiłem się, że odwiedzę ogród botaniczny w Dalian. Oczami wyobraźni widziałem już setki gatunków drzew i krzewów zebrane w jednym miejscu, z tabliczkami z nazwami. Sądziłem, że nauczę się rozpoznawać różne gatunki, a może nawet znajdę jakieś nasiona. Rzeczywistość okazała się jednak nie tak różowa. Miejsce to w naszym rozumieniu nazwy "ogród botaniczny" nie jest nim. Jest to tylko ładnie utrzymany park i tylko park. Jest tam na pewno nie więcej niż 50 gatunków posadzonych roślin, a prawdopodobnie ich liczba nie przekracza nawet trzydziestu. Do tego nie ma ani jednej tabliczki z nazwą. Wiele gatunków było dla mnie znanych, przy niektórych mogłem tylko rozpoznać, jaki to rodzaj. Żadnych pozytywnych zaskoczeń dla mnie nie było. Po zakończeniu ostatniego wykładu w południe pozostało mi jeszcze dużo czasu do odlotu samolotu do Pekinu, który miałem o 20:40. Bagaż miałem już ze sobą, hotel opuściłem wcześnie rano. Miałem więc czas na odwiedzenie ogrodu botanicznego i zrobienie zakupów. Z pustymi rękami nie wypadało wracać, tym bardziej, że dwa dni wcześniej kupiłem niedaleko hotelu plecak na zakupy (tani, potwornie śmierdzący fenolem, czyli typowym zapachem chińskich wyrobów, np. trampek). Po opuszczeniu centrum kongresowego zobaczyłem typka, który nocą podwoził mnie z lotniska do hotelu. Poznałem go od razu, a on mnie dopiero po chwili, gdy do niego odezwałem się. Znów szukał okazji do zarobku. Tym razem chciał mnie odwieźć na lotnisko. Nie byłem jednak zainteresowany. Ruszyłem na piechotę w stronę ogrodu botanicznego. Po drodze próbowałem łapać taksówkę, ale kierowcy, gdy słyszeli obcy język to gwałtownie protestowali i odjeżdżali. Nie pozostało mi nic innego jak podreptać na piechotę do ogrodu. Miałem ze sobą wydrukowane mapki i noga za nogą, powoli poczłapałem w stronę ogrodu, żałując, że wziąłem ze sobą nowe buty, zamiast stare, może mniej eleganckie, ale za to wygodne. Miałem do przejścia około 3 kilometry. Ciężko się szło, bo chodniki pozostawiane były samochodami i trzeba było często iść ulicami. Drogę odnajdywałem bez problemu. Na mapkach miałem nazwy ulic napisane w pinyin, czyli łacińskiej transkrypcji chińskiego języka. Na tabliczkach z nazwami ulic również obok chińskich znaków nazwy były napisane w pinyin. Po drodze minąłem jeszcze targ, na którym były owoce i ryby. Postanowiłem po wyjściu z ogrodu wrócić na ten targ. Była to już ponad połowa drogi do ogrodu. Człapałem pod górę coraz wyżej i w końcu doszedłem do granicy ogrodu od wschodniej strony, od ulicy Zhongnan. Spodziewałem się znaleźć od tej strony bramę wejściową, gdzie trzeba będzie zapłacić za wstęp. Nic takiego nie znalazłem. Wypatrzyłem po prostu ścieżkę w krzaki, w którą się zapuściłem. Okazało się, że jestem już na terenie parku, szumnie zwanym ogrodem botanicznym.



Park ten ma długość około 600 m. Jest położony na zboczu góry. Całkowita powierzchnia parku nie przekracza 10 ha. W dolnej częśći parku jest staw długości około 120 m i powierzchni około 1 ha. Dookoła stawu jest utwardzony deptak. Koło stawu stoją dwie stylowe altany, kojarzące się z dawnymi Chinami. Dookoła parku są ulice. Park nie jest ogrodzony i można wejść do niego z wielu miejsc.









Centralną częśćia i jednocześnie najbardziej atrakcyjną jest dość duży staw z postawionymi nad nim dwiema alanami w tradycyjnym, chińskim stylu. Jedna z tych altan w czasie mojego pobytu służyła muzykom za scenę, na której grali i "umilali" pobyt spacerowiczom. Muzyka była dość przyjemna, tyle że głośna i moim zdaniem w tym miejscu wcale nie potrzebna.