Był to
wyjazd na konferencję do miejscowości
Quarzazate (pol. Warzazat), a potem na dwa dni do laboratorium na
Uniwersytecie w Casablance
(Mohammedia).
Podróż do Quarzazate
Odniosłem wrażenie, że Maroko jest krajem policyjnym. W wielu miejscach
widać wielu mundurowych, o różnego rodzaju mundurach. Część z
nich jest jakby obsługą hotelu, stoją przy bramie czy gdzieś w budkach.
Stoją i patrzą. Podobne wrażenie odnosiłem w Nepalu i Tajlandii.
Obserwatorzy. Być może jest to w celu ochrony gości, może w innych
celach. Na pewno jest też wielu na służbie po cywilnemu, trudni do
rozpoznania na pierwszy rzut oka. Żyją oni z państwowej pensji, nic nie
produkują, nie świadczą usług. Najwyraźniej władze obawiają się
własnych obywateli. Maroko jest mimo wszystko bezpieczniejszym krajem
dla obcokrajowców niż inne kraje muzułmańskie. Fala tegorocznych
protestów obywateli przeciwko władzy w Maroku była bardzo
słabiutka. W innych krajach zmiotła dotychczasowe władze.
Hotel Kenzi Azghor
Jest to hotel 4-gwazdkowy, ale z takimi malutkimi gwiazdeczkami. Chyba
skurczyły się i wyschły pod tym afrykańskim słońcem. Jedynie telewizor
powieszony na ścianie w pokoju jest wielki i ma cztery, wypasione
gwiazdy. Deszcz chyba rzeczywiście rzadko tu pada. Tynk na hotelu
zrobiony jest z gliny zmieszanej z otrębami i chyba z mieloną słomą.
Jest jeszcze w wielu miejscach pomalowany farbą, może emulsyjną, o
kolorze gliny. Pod glinianym tynkiem ściana jest chyba z betonu.
Utrzymywany jest tradycyjny wygląd tutejszych budynków o kolorze
czerwonej gliny. W hotelu wszystko sprawia nieco niechlujne wrażenie,
niedoczyszczone, malowane byle jak na olejno. Podłoga w pokoju i
łazienka jest w kafelkach, ale jakość tego wszystkiego jest wyraźnie
inna niż w Europie czy choćby w Tajlandii. W pokoju brak stolika. Za to
są lampki, ale abym nie popadł w euforię, to były bez żarówek.
Od razu przyszła mi do głowy myśl, czy przy opuszczaniu pokoju nie
oskarżą mnie o kradzież tych żarówek. Obsługa hotelu, to sami
faceci, czekający na napiwki o wartości czterech wypasionych gwiazd.
Klimatyzacja jest, słychać jak huczy, ale czy chłodzi, to już nie udało
mi się zauważyć. Temperatura i tak jest dość przyjemna, nie jest zbyt
gorąco. Okno mojego pokoju wychodzi na mniej reprezentacyjną część
hotelu i widać na podwórku sterty różnych gratów,
jakieś łóżka i stoły do remontu czy inne trudniejsze do
zidentyfikowania obiekty.
Mimo pewnych niedoskonałości hotel był dość interesujący. Sprawiał
wrażenie twierdzy. Od strony ulicy ogrodzony jest wysokim murem, a z
drugiej strony położony jest na skarpie i taras podparty jest
również wysokim murem. Przy bramie wejściowej do hotelu są
różni mundurowi i uważnie przyglądają się wchodzącym i
wychodzącym z hotelu.
Konferencja
Tekst
Kuchnia marokańska
Tekst
Studio filmowe
Niedaleko Quarzazatu jest studio filmowe, w którym pozostały
konstrukcje zbudowane na potrzeby kilku znanych filmów, m.in.
"Królestwo niebieskie" (2005), "Babel" (2006), "Lawrence z
Arabii", "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra" (2002).
Kazba Quarzazat
Wycieczka do miejscowej kazby.
Kazba Ait Ben Haddou
Jest to dość niezwykłe miejsce, przenoszące człowieka w zupełnie inny,
wręcz bajkowy świat. Kazba jest to rodzaj obronnej wioski,
charakterystycznej dla tej części świata. Szczególnie w kazby
bogata jedt dolina Dra. Kazba Ait Ben Hattou wpisana jest na listę
UNESCO światowego dziedzictwa. Dzięki temu obiekt ma szansę na
dofinansowanie ochrony i renowacji. Budowle są bardzo nietrwałe, z
gliny. Wymagaj ciągłych napraw. Każdy deszcz jest dla nich
zabójczy.
Podróż
do Mohammedia
Samolot był bardzo wcześnie rano. Na szczęście lotnisko jest niedaleko
od hotelu, a do tego organizatorzy zadbali o transport dla
uczestników konferencji.
Wcześniej
sądziłem, że
test to nieduże, satelitarne miasteczko przy Casablance. Jest w
odległości około 20 km, na północ od Casablanki, na brzegu
oceanu. Jednak Mohammedia liczy prawie 200 tys. mieszkańców.
Hotel Jnane Fedala w
Mohammedia
Za pierwszym pobytem w Mohammedia spałem również w tym samym
hotelu. Hotel położony jest niedaleko bramy prowadzącej na teren kazby,
czyli dawnej wioski obronnej, otoczonej murem. Hotel ten odbiega od
europejskich standardów, ale właśnie w pozytywnym znaczeniu.
Posiada wewnątrz niezwykły, orientalny klimat. Do hotelu dotrarłem dość
wcześnie, znacznie wcześniej niż obejmuje to doba hotelowa. Dostałem
malutki pokoik na trzecim piętrze. Pokoik maleńki i ciasny, ale urzekł
mnie. Wszystkie sprzęty w nim były ręcznie robione, pewnie przez
miejscowych rzemieślników, włączając w to okna, drzwi,
łóżko, krzesła, stoliki, wyposażenie łazienki, lampy. Do tego
drzwi od strony korytarza wyglądały niczym wrota do skarbca. Były całe
obite blachą mosiężną, przybite dużymi, kowalskimi gwoździami. Na
każdych drzwiach była od zewnątrz sztaba służąca do zamykania drzwi z
zewnątrz, niczym w więziennej celi. Niektóre drzwi miały te
sztaby unieruchomione wkrętem, ale moje były w pełni ruchome i można
było mnie zamknąć w pokoiku. Na szczęście nikt nie miał takiego pomysłu
i hotel mogłem opuścić we właściwym czasie. Umywalka w łazience była
też rzemieślniczej roboty, mosiężna. Obudowa umywalni była zrobiona z
żelaznego kątownika, wypełniona małymi kafelkami. Do tego była mosiężna
mydelniczka, przykręcona wkrętem do obudowy umywalki, zabezpieczona w
ten sposób przed kolekcjonerami pamiątek, którzy
normalnie nazywają się złodziejami. Łazienka była w ogóle bez
drzwi, ale za to wejście do łazienki było wykonane z ładnie rzeźbionego
drewna. Za szafę ubraniową robiła wnęka w ścianie, zasłonięta czerwoną
zasłoną, z ładnym drewnianym obramowaniem. Stolik przy łóżku był
zrobiony też z rzeźbionego drewna. To wszystko nie było robione
maszynowo w fabryce. I właśnie w tym cały urok. Hotel jest
niepowtarzalny, nie gubi się w pamięci jak dziesiątki innych, w
których dotąd nocowałem.
Plaża w Mohammedia
Z hotelu na plażę trzeba było dreptać około pół godziny. Jak
zwykle w
tych krajach, nie udało mi się zupełnie swobodnie przejść tego odcinka.
Około 40-letni facet postanowił mi towarzyszyć w tej drodze i mimo
mojego szybkiego kroku sunął świńskim truchtem obok mnie i opowiadał
różne rzeczy po angielsku. Od razu wiedziałem, że nie było to ze
zwykłej życzliwości dla turysty, ale że z braku gwałtownego sprzeciwu z
mojej strony czuł się już zatrudniony jako przewodnik. Po kilometrze
już czułem się zmęczony jego gadką i postanowiłem zwolnić przewodnika
wypłacając mu jego zarobek w dirhamach. Próbował jeszcze uzyskać
premię
na mleko dla swoich dzieci, ale jako że zatrudniłem tylko jego, a nie
jego dzieci, więc musiał zadowolić się tylko swoim zarobkiem. Dalsza
droga na plażę upłynęła mi w ciszy i spokoju. Przy okazji dowiedziałem
się, że w Mohammedia w rafinerii pracuje spora grupa Polaków,
gdzie
warto pójść, aby dobrze i tanio zjeść niedaleko plaży, że w
Mohammedia
jest spora grupa katolików i że panuje tolerancja religijna.
Zresztą
pokazał mi po drodze kościół.
Na tej plaży byłem już drugi raz. Pierwszy raz byłem 8 lat wcześniej
Jest to plaża na wybrzeżu Atlantyku. Nie sprawiała zbyt dobrego
wrażenia. Była przede wszystkim bardzo brudna. I były to brudy
pozostawione przez ludzi, a nie to co wyrzuciła woda. Sam piasek też
nie był tak czysty jak choćby na Bałtyku. Woda też nie wyglądała na
czystą, nie była przejrzysta. Do tego bliskość
terenów przemysłowych dodatkowo zniechęcała. Po sąsiedzku jest
największa marokańska rafineria, tuż za wysokim murem. Na brzegu było
trochę wędkarzy, ale nie widziałem, aby
ktokolwiek coś złowił. Nawet jakiś wędkarz siedział na pontonie w
odległości ze 200 m od brzegu i czasem znikał z pola widzenia
przesłonięty przez fale. Nie zdecydowałem się nawet na zdjęcie
butów i zamoczenie stóp w wodzie.
Wizyta w laboratorium
Niedzielę miałem jeszcze na odpoczynek, ale w poniedziałek od rana
miałem robotę w laboratorium. Byłem umówiony na dole w hotelu z
jedną z doktorantek, która po mnie przyjechała. Taksówką
pojechaliśmy do laboratorium. Miałem do uruchomienia sprzęt,
który przywiozłem tam kilka lat wcześniej. Nie lubię takich dni,
bo zawsze zaczynają się schody. Jak człowiekowi wydaje się, że już
zaczyna coś wychodzić, to wtedy zaczynają się piętrzyć trudności,
pojawiają się coraz to nowe problemy nie pozwalające uporać się z
jakimś drobiazgiem. Podobnie bywa z samochodami. Niby prosta rzecz, a
jak zacznie się robić, a to ukręci się przerdzewiała śruba, a to brak
jakiegoś wymyślnego klucza do odkręcenia jakiejś śrubki.
Na terenie kampusu zaskoczyła mnie ilość zieleni, do tego bardzo ładnie
utrzymanej. Była to już jesień, a wokół słychać było
mnóstwo ptaków, wiosennie śpiewających. Na zdjęciach
starałem się pokazać trochę zielonych miejsc na terenie kampusu.
Podróż powrotna
Samolot z Casablanki do Warszawy miałem bardzo wcześnie rano i
martwiłem się, jak się tam dostanę. Lotnisko jest po przeciwnej
strionie Casablanki, w odległości kilkudziesięciu kilometrów.
Jednak Aziz załatwił mi transport i gdy czekałem na śniadanie, kierowca
z samochodem zjawił się w hotelu. Na śniadanie nie mogłem się doczekać.
Wszystko działo się w afrykańskim tempie. Gdy zszedłem na śniadanie już
z bagażami, o godzinie, gdy restauracja miała być już czynna, światła
nie były jeszcze nawet pozapalane, nie mówiąc o jakimkolwiek
gotowym jedzeniu. Siedziałem i ze środkowoeuropejską niecierpliwością
wierciłem się na krześle czekając na cokolwiek do jedzenia. W końcu po
pół godzinie coś dostałem. Wchłonąłem to co się dało w ciągu
pół minuty, a resztę zabrałem ze sobą. Na szczęście na lotnisko
jechaliśmy autostradami i nie było po drodze żadnych korków.
Auto, chyba mercedes, było już dość wysłużone, ale nie zrobiło żadnej
brzydkiej niespodzianki i dojechało na czas. Podróż nie mijała
na lekkiej pogawędce, bo arabsko-francuski język nie miał wielu
punktów wspólnych z językiem polsko-angielskim. Jednak
wiadomo było, że mam dojechać na lotnisko we właściwym czasie i tak też
się stało.
Tym razem ciężar mojego bagażu nikogo nie interesował tak jak w Polsce
i całość mojego dobytku powędrowała razem ze mną do kabiny
pasażerskiej. Pogoda była wyśmienita na podróż samolotem.
Widoczność była doskonała. Miałem miejsce przy oknie, po prawej stronie
i mogłem się skupić na podziwianiu kawałka Afryki i znacznej części
Europy z lotu metalowego ptaka. Z góry przyglądałem się
Mohammedii, plaży, na której byłem dwa dni wcześniej,
Atlantykowi, aż wreszcie zobaczyłem krańce Europy, czyli Gibraltar.
Samolot
leciał taką trasą, że przez bardzo długi okres czasu mogłem obserwować
morze Śródziemne, Hiszpanię, wiatraki, znajome miejsca w
Pirenejach i w
końcu Alpy. Były doskonale widoczne po same krańce horyzontu. Starałem
się wyszukać masyw Mont Blanc, charakterystyczny kształt Matterhornu.
Był to już październik, ochłodziło się mocno, tak że wyższe partie,
nawet tych niskich Alp, były pokryte białym puchem. Ale im bliżej domu,
tym mniej było tych ostrych kształtów czarno-białych, a więcej
szarości i zamazaności, przechodzących w końcu w zupełną niewidoczność.
Dopiero gdy samolot był tuż nad ziemią, pokazały się znów
kształty, krawędzie i kontrasty. Była to Warszawa.
No i wróciłem z chmur na ziemię. Z samolotu wypakowałem się dość
sprawnie, bo całość dobytku miałem ze sobą - mały plecak, torba
podróżna i tuba z posterem. W autobusie 175, gdy już
wsiadłem, jakiś świeżo przybyły, zagubiony obcokrajowiec,
próbował zrozumieć zasady panujące w naszej miejskiej
komunikacji. Był to amerykański obcokrajowiec. Jako człowiek obeznany z
tajnikami naszego transportu, z poczuciem dumy narodowej wsparłem
człowieka z innego kontynentu jednorazowym biletem komunikacji
miejskiej, nie żądając żadnej z to gratyfikacji materialnej. Opuściłem
autobus miejski w pobliżu Dworca Centralnego chcąc z ulicy Emili Plater
pojechać autobusem zamiejskim komunikacji niepaństwowej do stolicy
Warmii. Niestety, przerosło mnie to intelektualnie. Nie znalazłem
miejsca, gdzie zatrzymują się te autobusy.
Krążyłem tu i tam wypatrując intensywnie jakiegoś choćby najmniejszego
punktu zaczepienia, świadczącego że gdzieś w pobliżu mogą być jakieś
autobusy. Jakiś alternatywny świat? Nie znalazłem i jak zbity pies
polazłem na Dworzec Śródmieście, aby dojechać na Dworzec
Zachodni tam znaleźć jakiś autobus. Wskutek przebudowy dróg
przystanki poznikały i nikt nie był w stanie mi powiedzieć, gdzie teraz
są. Dokonałem więc zakupu biletu kolejowego, po czym usłyszałem
komunikat, że pociągi w kierunku zachodnim nie będą odjeżdżać aż do
odwołania z powodu oczekiwania na przyjazd karetki pogotowia. Gdy w
końcu pociąg ruszył, nadal pozostała niepewność, czy tego dnia jeszcze
będę w stanie wyjechać z Warszawy. Wyjechałem, bo jakiś autobus był już
na stanowisku. Jechał co prawda nieco okrężną drogą, ale w kierunku
mniej
więcej właściwym i w strugach znajomego deszczu.