Bukareszt Miasto zmienia sie w zawrotnym tempie. Na korzyść.
Coraz mniej białych Daci na ulicach, a znaczna część samochodów to
drogie samochody. Wolność gospodarcza przynosi dobre efekty, pomimo, że rządzą
dawni komuniści. Jeszcze kilkanaście lat temu program telewizyjny trwał dwie
godziny dziennie, a celem jego było wychwalanie Nicolae Causescu - Słońca
Karpat, Ojca Narodu, Najgenialniejszego z Przywódców, itd.
Wśród jego genialnych pomysłow była między innymi likwidacja wsi.
Komentarz zbędny. Również pieniądze traciły tam rację bytu. W mieście
straszy niedokończona gigantyczna konstrukcja, w której miała być
stołówka dla ludzi. Jedzenie tylko tam, na specjalne talony. Bez żywności
na wolnym rynku.
Centrum handlowe Carefour - hipergigamarket.
Wielkości miasteczka, tylko że przykryte całe dachem, wszystko błyszczące,
mieniące się barwami. Niczym dawniej w cyrkach ożywiających monotonne
życie ludzi w zapadłych dziurach. Ale taki cyrk przyjeżdżał i odjeżdżał.
A Carefour zostaje. Mój gospodarz jest dumny z niego. Ja po krótkim
czasie czuję się nim znużony i zmęczony. Szafy chłodnicze z lodami mają długość
kilkunastu metrów. Do tego chłodziarki z podnoszonymi wiekami. Chyba
ze 200 gatunków lodów. Od bardzo tanich po wręcz drogocenne,
które pewnie trzeba by nosić jako diademy, a nie wcinać, ale do tego
potrzebne byłyby na plecach agregaty chłodnicze. No i jak potem po zjedzeniu
iść do toalety i tracić tak cenny ładunek? Ale by zjeść loda to trzeba go
najpierw wybrać. Osiołkowi w żłoby dano... Rezygnujemy z lodów.
Wydział Chemii na Uniwersytecie w Bukareszcie
jakby jeszcze z innej epoki. Dominuje kolorek rozwolnionej kupy, zwanej też
orzechem jasnym, tak jak i u nas za starych dobrych czasow Gierka i Jaruzelskiego.
Wcześniejszych, gomułkowskich za bardzo nie pamiętam. Wszystko w nieładzie,
gdzieniegdzie sterty rupieci, których miejsce jest dawno na śmietniku.
Ale taki stan to jeszcze dobrze pamiętam sprzed kilku lat i z naszych uczelni.
Nawet teraz można to samo dostrzec. Wszystko jakby zatrzymało się dawno
temu w rozwoju i tylko podupada przeżuwane trzonowym zębem czasu. Ale zresztą,
uczelnie wbrew pozorom są chyba jednak ostoją konserwatyzmu. Wszędzie.
Bezpańskich psów w mieście widuję tyle
samo co dwa lata temu. Gdy człowiek się zbliża, leniwie schodzą mu z drogi.
Nie wiem, czy ktoś je dokarmia. O dziwo, udało mi się zauważyć też koty.
Nie wszystkie zostały zjedzone. Psy są duże i jest ich dużo. Niemal ukształtowała
się lokalna rasa, bukaresztańska. Jak na razie są przez ludzi tolerowane
i na odwrót. Tych na smyczach widywałem zdecydowanie mniej.
Drogi wyglądają już coraz lepiej. Tam gdzie w
kilkupasmowej jezdni dwa lata temu były studzienki bez przykryw i dziury półmetrowej
głębokości teraz jest dobrej jakości asfalt. Wzdłuż drogi z Bukaresztu do
Otopeni, tam gdzie jest lotnisko, na latarniach poprzyczepiane są kwietniki
z doniczkami i resztkami roślin. Kilka kilometrów. Duży wydatek, dobry
pomysł na ozdobienie, zabrakło jednak wytrwałości w codziennej pielęgnacji
tych roślin, która też dużo kosztuje. A latem bywa tam gorąco i trzeba
o nie dbać.
Miasto niewiele już się różni od innych
podobnej wielkości. Jest chyba dwumilionowe. Jest dużo ładnie utrzymanych,
zadbanych zakątków, sporo restauracyjek, gdzie można stosunkowo tanio
i dobrze zjeść. Spośród wszystkich stolic Bukareszt został uznany
za miasto, gdzie koszty utrzymania są najniższe. Nie dotyczy to jednak hoteli.
Tanich tam raczej nie ma.
Bukareszt, 20 lipca - 5 sierpnia 2004, Olsztyn 1.09.2004 |