Biborteni


3 sierpnia 2004. Dobiega końca już nasza wycieczka. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów pozostało do Fagaras. Po drodze w wielu miejscach są ludzie sprzedający grzyby, głównie kurki, dorodne. Są jeszcze jakieś inne, białe, ale tych nie znam. Po drodze spotykamy też wiele gniazd bocianich. Stoją w nich całe rodziny, po 4-5 sztuk.

Wioska Bibarteni, jak inne mijane dzisiejszego dnia - węgierska. Birboteni znane jest z bardzo smacznych wód mineralnych. Zatrzymujemy się przy studni przy rozleni wód. Z czterech dziur sączy się pulsacyjnie woda, zależnie od pompy, która pracuje po drugiej stronie muru już na terenie rozlewni. Smaczna, wysokozmineralizowana, trochę naturalnie nasycona dwutlenkiem węgla. Nabieram w butelkę wylewając resztki wody z innego źródła. Fotka i jedziemy dalej.

Sam robię dużo zdjęć i widzę jak inni robią. Tworzymy cywilizację obrazkową, ale te obrazki coraz mniej znaczą, coraz więcej ich jest, stają się coraz bardziej śmieciami. Co robić, aby te zdjęcia nie były nikomu niepotrzebnymi śmieciami? Dokładniej opisywać, co na nich jest?

Zatrzymujemy się na chwilę w miasteczku Baraolt. Krótka przechadzka po centrum. Sąsiadują ze sobą trzy świątynie - jakiś stary kościół, nieco powyżej stara cerkiew, a niedaleko nich nowo wybudowany kościół z węgierskimi napisami. Każdy jak zechce to znajdzie swoją drogę do nieba. Ogólnie sennie. Pogoda mocno zmienna - to pada, to świeci słońce. A czasem jedno i drugie naraz. Prawie wszystkie sklepy już pozamykane.

Chwilę po wyjeździe z miasteczka zatrzymujemy się na chwilę na skrzyżowaniu. Pytanie, w którą stronę jechać? Chcę w prawo, mapa tak pokazuje. Zatrzymuje się przy nas samochód, chwila rozmowy i tamtem kierowca przekonuje Andeia, że tędy powinien jechać. Jedziemy w lewo, za tamtym samochodem. Droga straszna, dziura na dziurze, slalom, że mało z drogi nie wypadniemy. Po kilkunastu kilometrach motocrosu przekonuję Andreia, że jedziemy inną drogą niż powinniśmy. Na zmianę już za późno. Jedziemy dalej, do głównej drogi Brasov - Tirgu Mures. Rezultat - około 25 kilometrów nadłożonej drogi. Skutek uboczny - zobaczyłem kawałek Rumunii tej jeszcze nie nadążającej za zmianami, kilka wiosek, jeszcze węgierskich, z ładnymi domami. Coraz lepiej rozpoznaję ten styl budownictwa i aranżacji otoczenia. Dojeżdżamy do głównej drogi. Przejeżdżamy malowniczy kawałek serpentynami, czasem w tunelu z drzew przez góry Muntii Persani. Przed Hoghiz skręcamy znów w boczną drogę, w kierunku Sercai i Fagaras. Za nami zostają Węgry, a zaczynają Niemcy. I to wszystko w Rumunii.

Fagaras, 3.08.2004