Dziennik
dębiański
|
3 marca 2007
|
Przyleciały żurawie i skowronki
Dzień
powinien być wesoły, bo poczułem że wiosna idzie szybkim krokiem. Mimo
że w rowach jeszcze jest lód i resztki śniegu, miejscami ziemia
zmrożona, to z pól dobiegały już krzyki żurawi, a gdzieś z góry śpiew
skowronków. Te miłe memu uchu odgłosy zostały jednak zakłócone
szczekaniem psów z parku i odgłosami jakiegoś innego zwierzęcia.
Pobiegłem w tamtym kierunku i zobaczyłem że dwa psy szarpią przy
strumieniu sarnę. Wrzeszcząc wyzwiska na te psy pognałem jeszcze
szybciej z góry w tamtą stronę. Gotów byłem sam pozagryzać te psy i
poukręcać im głowy. Psy zobaczyły, że to nie przelewki i uciekły. Bez
zastanowienia wbiegłem do płynącej, lodowatej wody. Po brzegach
strumienia jeszcze była warstwa lodu. Sarna była poraniona. Skóra na
szyi była mocno rozdarta, z drugiej strony głęboka rana i wystająca
kość. Sarna jeszcze resztkami sił próbowała jeszcze uciekać ode mnie
strumieniem, ale w głębokiej wodzie chwilami cała zanurzała się pod
powierzchnią. Ja za nią też w głębinkach niemal po pas się zanurzałem.
Traciła siły i czasem w tej wodzie już padała i leżała. Psy jeszcze raz
próbowały się zbliżyć. Ale moja reakcja była tak zdecydowana, że więcej
już nie spróbowały. Wyniosły się gdzieś dalej. Były rude, nieco
mniejsze od owczarka, nieznajome, nie z Dębian. W pierwszym momencie
miałem skojarzenie, że to lisy. Sarna nie miała sił więcej uciekać i
dała się wziąć na ręce. Wyniosłem ją na górę, w pobliże domu. Nie było
to łatwe ze względu na jej wagę, rozmiękłą ziemię i dużą stromiznę.
Ślizgając się po błocie jakoś jednak ją wyniosłem. Potem rozmowa z
sąsiadami i decyzja, aby zadzwonić do leśniczego. I wielki żal, że
życie sarny już nie do uratowania. Potem zastanawiałem się nad swoimi
reakcjami. Dawka adrenaliny i złość na psy tak duża, że zwracałem uwagi
na wszelkie ryzyko, lodowatą wodę, wysiłek, mokre ubranie.
Dzień zapowiadał się na spokojny. Zabrałem
się po śniadaniu za bielenie drzewek. Co prawda było już za późno na
to, ale zima była na tyle łagodna, że chyba mrozy i słońce nie
zaszkodziły drzewkom. Będą pobielone już tylko dla urody, bo mam
nadzieję, że duże mrozy więcej nie przyjdą. Pod wieczór zebrałem
jeszcze trzy worki śmieci, które nie są teraz zakryte ani przez śnieg
ani przez roślinność. Otoczenie robi się coraz czystsze. Może takie
będzie, o ile znów ktoś nie będzie wyrzucał ich gdzie popadnie w
pijackim zamroczeniu.
|