Droga powrotna okazała się
mniej kłopotliwa niż mogłem się spodziewać. Harsha o wszystkim
pomyślał. Gdy byłem na spotkaniu na uczelni w Peradeniya, wysłał
wiadomość, że może zabrać mnie z pensjonatu na lotnisko w Kolombo.
Część gości z drugiego projektu WaSo było odwożonych z Matale na
lotnisko no i dzięki temu mogłem wracać razem z nimi. Nie musiałem już
się martwić, jak dostać się na dworzec w Peradeniya, potem dojechać
pociągiem do Kolombo, potem złapać autobus na lotnisko. Miałem być
zabrany między godz. 16 a 17. Okazało się, że odjazd troszkę się
przesunął. Już od godz. 15 przy pensjonacie czekał samochód na Harshę.
Ledwie doczłapałem do pensjonatu. Kolejnych kilka godzin łażenia po
ogrodzie botanicznym już mnie wycieńczyło. Jeszcze dreptanie w upale
wzdłuż ruchliwej ulicy, potem ostatnie zakupy w jakimś supermarkecie i
ostatkiem sił dowlokłem się. Taszczyłem dwie torby, głównie z
herbatami. Plecak też w miarę postępu dnia robił się coraz cięższy,
mimo że z niego stopniowo ubywało. Prysznic postawił mnie szybko na
nogi. Miałem
jeszcze czas na poupychanie wszystkiego w walizie. A zebrało się tego
niemało - głównie herbaty i owoce. Nie mówię o nasionach i owocach z
ogrodu botanicznego, bo wcale tak dużo ich nie ma. Nie uganiałem się za
nimi, bo niewielki miałbym pożytek z roślinami z tego klimatu, a tym
bardziej z drzewami i krzewami.
Niedaleko
lotniska został wynajęty hotel na godziny. Tylko proszę sobie niczego
złego nie myśleć. To doskonałe rozwiązanie, aby przeczekać tych kilka
godzin w dobrych warunkach, wziąć prysznic, nawet trochę się przespać.
Hotel nazywa się Sasha. W sumie wzięliśmy trzy pokoje, ja na spółkę z
Asmundem. Jechało nas pięć osób i kierowca. Była trójka Norwegów, pani
z Ugandy i ja. Za pokoje i za kolację zapłacił Norweg, pieniędzmi z
projektu Harshy. Kolację zjedliśmy w restauracji, w tym budynku co
hotel. Wygląda na to, że wszystko w tej restauracji było
wegetariańskie, ale bardzo smaczne. Do makaronu były różne dodatki,
sprawiające wrażenie, jak by były robione na mięsie. Jedzenie
jedzeniem, a była też okazja chwilę porozmawiać z panią z Ugandy. Jakoś
nie potrafiłem sobie przypomnieć dokładnego położenia Ugandy. Ale
dowiedziłem się od niej, że nad jeziorem Viktorii, które leży na
pograniczu Ugandy, Kenii i Tanzanii. Zeszło nam chwilę na rozmowie o
gatunkach ryb, które tam żyją, miedzy innymi tilapie. Potem było trochę
o zwierzątkach ssących i tych wodnych, rozszarpujących długą paszczęką
nieostrożnych turystów.