Sri Lanka 2018
Notatki z podróży do Sri Lanki, 22.02.2018 - 2.03.2018


Ostatnie zmiany: 1 marca 2018

Droga powrotna

Droga powrotna okazała się mniej kłopotliwa niż mogłem się spodziewać. Harsha o wszystkim pomyślał. Gdy byłem na spotkaniu na uczelni w Peradeniya, wysłał wiadomość, że może zabrać mnie z pensjonatu na lotnisko w Kolombo. Część gości z drugiego projektu WaSo było odwożonych z Matale na lotnisko no i dzięki temu mogłem wracać razem z nimi. Nie musiałem już się martwić, jak dostać się na dworzec w Peradeniya, potem dojechać pociągiem do Kolombo, potem złapać autobus na lotnisko. Miałem być zabrany między godz. 16 a 17. Okazało się, że odjazd troszkę się przesunął. Już od godz. 15 przy pensjonacie czekał samochód na Harshę. Ledwie doczłapałem do pensjonatu. Kolejnych kilka godzin łażenia po ogrodzie botanicznym już mnie wycieńczyło. Jeszcze dreptanie w upale wzdłuż ruchliwej ulicy, potem ostatnie zakupy w jakimś supermarkecie i ostatkiem sił dowlokłem się. Taszczyłem dwie torby, głównie z herbatami. Plecak też w miarę postępu dnia robił się coraz cięższy, mimo że z niego stopniowo ubywało. Prysznic postawił mnie szybko na nogi. Miałem jeszcze czas na poupychanie wszystkiego w walizie. A zebrało się tego niemało - głównie herbaty i owoce. Nie mówię o nasionach i owocach z ogrodu botanicznego, bo wcale tak dużo ich nie ma. Nie uganiałem się za nimi, bo niewielki miałbym pożytek z roślinami z tego klimatu, a tym bardziej z drzewami i krzewami.

Niedaleko lotniska został wynajęty hotel na godziny. Tylko proszę sobie niczego złego nie myśleć. To doskonałe rozwiązanie, aby przeczekać tych kilka godzin w dobrych warunkach, wziąć prysznic, nawet trochę się przespać. Hotel nazywa się Sasha. W sumie wzięliśmy trzy pokoje, ja na spółkę z Asmundem. Jechało nas pięć osób i kierowca. Była trójka Norwegów, pani z Ugandy i ja. Za pokoje i za kolację zapłacił Norweg, pieniędzmi z projektu Harshy. Kolację zjedliśmy w restauracji, w tym budynku co hotel. Wygląda na to, że wszystko w tej restauracji było wegetariańskie, ale bardzo smaczne. Do makaronu były różne dodatki, sprawiające wrażenie, jak by były robione na mięsie. Jedzenie jedzeniem, a była też okazja chwilę porozmawiać z panią z Ugandy. Jakoś nie potrafiłem sobie przypomnieć dokładnego położenia Ugandy. Ale dowiedziłem się od niej, że nad jeziorem Viktorii, które leży na pograniczu Ugandy, Kenii i Tanzanii. Zeszło nam chwilę na rozmowie o gatunkach ryb, które tam żyją, miedzy innymi tilapie. Potem było trochę o zwierzątkach ssących i tych wodnych, rozszarpujących długą paszczęką nieostrożnych turystów.