Podróż do Walencji



W podróż nie zabrałem ze sobą żadnego picia i jedzenia. Jedynie w pociagu do Warszawy zjadłem jakiegoś pączka. Nastawiłem się, że w samolocie coś zjem. No i przeliczyłem się. W samolocie do Paryża była tylko jakaś miniaturowa nadmuchiwana kanapeczka i filiżanka kawy. Trudno. Postanowiłem, że przeżyję ten lot, a siły odzyskam w następnym samolocie z Paryża do Walencji. Moje przyzwyczajenia do jadania w samolotach zostały wystawione na bardzo ciężką próbę. W samolocie z Paryża do Walencji nie było już nawet nic do picia w cenie biletu. Jakieś przekąski czy napoje można było jednak sobie kupić. Air France oszczędza na karmieniu pasażerów, a Air Europa jeszcze bardziej.

Ale aby wejść do samolotu trzeba najpierw przejść przez bramki w których człowiek jest sprawdzany tak, że nic nie ukryje przed ciekawską strażą na lotnisku. Nie da się przewieźć w kabinie samolotu żadnego niebezpiecznego narzędzia typu śrubokręt czy nożyczki do paznokci. Przewiezienie łomu budowlanego też chyba raczej by się nie udało. Ale takich rzeczy nawet nie próbowałem zabierać ze sobą. Za to miałem torbę wypełnioną głównie różnego rodzaju elektroniką, taką bardziej typową i mniej typową, taką, która szczegolnie okazała się interesująca czujnej straży. Już w Warszawie musiałem otwierać bagaż i komputer wrzucić w oddzielne pudełko, którym pojechał przez komorę do prześwietlania. Reszta bagażu okazała się równie interesująca. Musiałem pokazywać, co mam w środku - jakieś przyrządy, kable. Przezornie nie zabierałem ze sobą niebezpiecznych narzędzi takich jak pęseta lub nie daj boże nóż. Na lotnisku w Paryżu, gdzie miałem przesiadkę komputer przejechał przez komorę w torbie. Gdy wyjeżdżała miałem wrażenie, że obsługa urządzenia do prześwietlania zbladła. Torba została zabrana na oddzielny stolik, tam otwarta. Z oznakami triumfu i ulgą strażnik wydobył z torby czarne tajemnicze pudełko zawierające jeden wyłącznik i 14 gniazd, a do tego 14 światełek i pokazał je osobie obsługującej rentgena. Na szczęście nie chcieli już zaglądać do środka, pomimo znacznej wagi małego czarnego pudełka. Po przylocie do Walencji nawet pies z kulawą nogą nie zainteresowal się mną, moim bagażem czy paszportem. Pora była już późna, około 21:30. Atmosfera na lotnisku była już senna, nieliczne osoby snuły się, zapewne w oczekiwaniu na pasażerów. Zapadał już zmrok.

Dębiany, 18 czerwca 2005