Hiszpania 2003

28 grudnia 2003


Podróż do Walencji

Podróż do Walencji z Olsztyna autobusem trwa około dwie doby. Można ducha wyzionąć. Jednak bardzo chciałem tak długiej podróży. Po bardzo pracowitych miesiącach marzyłem o ty, aby przez dwie doby nic nie robić, tylko gapić się tępym wzrokiem za okno i niczym się nie martwić. Podróż nie była jednak całkowicie beztroska. Miałem pod opieką córkę, którą trzeba było zajmować się, słuchać od czasu do czasu, potakiwać i sprawiać wrażenie, że uważnie jej słucham. Czy słuchałem - sam już nie pamiętam. Po drodze mieliśmy jeszcze dwie przesiadki. Pierwsza była w Katowicach, a druga w Barcelonie. Z tej podróży dwie rzeczy głównie zapamiętałem. Jedna to kontrola paszportów na granicy francusko-hiszpańskiej. Wcześniej  nigdy mi się nie trafiła na tej granicy. Dwóch Ukraińców zostało wysadzonych na tej granicy, bo nie mieli hiszpańskich wiz. Drugie zdarzenie - przesiadka w Barcelonie. Nasze bagaże przesiadły się (przenieśliśmy je do bagażnika w drugim autobusie), ale my już nie zdążyliśmy. Po powrocie z toalety okazało się, że autobusu już nie ma. Była godzina około szóstej rano. W Hiszpanii, podobnie jak i u nas w kasach i informacji, trudno liczyć na osobę rozmawiającą po angielsku. Szybko zniechęciłem się próbując znaleźć na dworcu w Barcelonie jakąkolwiek pomoc, nawet w biurze Alsy, tej, której autobus odjechał z naszymi bagażami. A jechał nie tylko do Walencji, ale dalej do Alicante. Zaraz trafił się nam inny autobus do Walencji. Jechał bardzo szybko, nigdzie nie zajeżdżał. "Trzech pasażerów autobus wiózł..." - prawie jak w piosence śpiewanej przez Marylę Rodowicz. No i dojechaliśmy zadowoleni zupełnie pustym autobusem kierowanym przez przystojego Hiszpana ponad pół godziny wcześniej, niż ten autobus, którym mieliśmy jechać. Jednak w Walencji jak i w Barcelonie jakiejkolwiek informacji i poocy nie potrafiłem uzyskać. Nawet nie wiadomo, na jakie stanowisko tamten autobus miał przyjechać. A tych stanowisk było wiele. Autobus chyłkiem przyjechał i chyłkiem odjechał z naszymi bagażami. Do Alicante. A my jak fujary krążyliśmy po dworcu. Rozmawiający po angielsku pracownik Alsy opowiadał nam przedziwne historie, że bagaż pojechał do San Sebastian. Chyba nie potrafiliśmy się zrozumieć. Bagaż jechał spokojnie do Alicante, a ten mi wciskał bajdy. Żadnego San Sebastian.


Valencia

Na deptaku przy plażyPrzez dwa dni musieliśmy obywać się bez ubrań na zmianę. No i nie było to przyjemne snuć się po plaży bez odpowiednich do kąpieli gaci. Z brudnym uzębieniem. Ale morska bryza odświeżała nieco oddech, gdy człowiek chodził zdziwiony po plaży z otwartą gębą. Któregoś wieczoru wróciliśmy do domu i zastałem tam kartkę napisaną przez Jose, że pewnie się cieszę. Ale z czego miałbym się cieszyć? Dopiero po dłuższej chwili dostrzegłem, że na środku pokoju stały nasze bagaże. Tak wzrok przywykł mi do bagażu, że jego widok zupełnie nie spowodował jakiegokolwiek mojego zainteresowania. No, wtedy ucieszyłem się, gdy dotarło do mnie, że mój bagaż (włóczęga większy ode mnie) jest już razem ze mną. W bagażu oprócz ubrań i osobistych rzeczy był też sprzęt, który wiozłem do Walencji. Bez niego sens mojego pobytu w Walencji byłby dość wątpliwy. Tak więc mój pobyt w Walencji nabrał treści.


Port Saplaya

Port Saplaya jak zwykle był uroczy. Bujna roślinność, wszędzie kwiaty, morze, stada ryb w wodzie, piękna architektura, urocze zakątki - wymarzone miejsce na spacery. Ale wędkarze jak zwykle, moczą przynętę w słonej wodzie. Chyba ją konserwują udając, że chodzi o łowienie ryb. Pewnie chyłkiem ją potem sami zjadają. Czasem widać, że na haczykach są dość apetycznie wyglądające kąski. Przyglądałem się z ukrycia, czy przypadkiem całego udźca baraniego gdzieś nie zobaczę ze świstem lecącego na uwięzi do wody. Jednak nie. Wędkarze-konserwiarze są bardzo czujni.
 

Port Saplaya W Porcie Saplaya W Porcie Saplaya

Moje zdolności łowieckie rozwijane w dzikszym kraju były chyba lepsze. Zupełnie nieźle szło mi polowanie na kraby. Szybkość swoją szkoliłem na krajowych jaszczurkach. Kraby nie miały dużych szans, choć były równie szybkie. Nawet ich sztuczki polegające na bieganiu w bok, niż prosto nie były w stanie zbyt mocno mnie zmylić. Ich wytrzeszczone oczka wyrażały wielkie zdziwienie, co za dzikus tak je prześladuje. I do tego zamiast zjeść na miejscu, tak jak każde normalne stworzenie by zrobiło - po obejrzeniu wypuszcza. Gdyby one były tyle razy większe ode mnie, jak ja od nich, to na pewno bym skończył w krabim żołądku.
 

Na falochronie Fotografowanie krabów Polowanie na kraby

Z ciekawostek, które zobaczyłem w Porcie Saplaya, były popularne u nas ozdobne rośliny - starce-mrozy. Są to byliny o siwych liściach. U nas rosną niewielkie, a tam - póltorametrowej wysokości krzewy o zdrewniałych łodygach, obsypane żółtymi kwiatami. Co prawda, w moim ogrodzie, gdy przetrwają zimę osiągają pokaźne rozmiary, ale nie aż tak wielkie.


Sagunto

Coś zamierzam tu jeszcze napisać. Proszę o cierpliwość. Będzie trochę refleksji na temat podejścia do turystów - porównanie z polskimi wyrwigroszami, którzy w brudnych toaletach w kilku jezykach podają, ile trzeba zapłacić za powstrzymywanie się od puszczenia pawia.
 
Widok na Sagunto z góry zamkowej Góra zamkowa w Sagunto


Sierra de Calderona

Także i tu napiszę o kilkugodzinnej wycieczne w góry Sierra de Calderona. Zdjęcia są ładne. Proszę podziwiać. Reszta opisów za jakiś czas.
 
Sierra de Calderona Sierra de Calderona Sierra de Calderona
 
Sierra de Calderona Sierra de Calderona