Dziennik dębiański
 
27 maja 2007

Kowalik na głowie

W sobotni poranek zobaczyłem przez okno, że na ziemi, koło wejścia do piwnicy siedzi przycupnięty młody kowalik. Miejsce nie było dla niego zbyt bezpieczne, bo łaziły tam czasem koty, nie tylko Ryszard. Wyszedłem z domu i bez problemu złapałem ptaka. Nie miał gdzie uciekać. Miał szczęście, że byłem to ja, a nie kot. Zrobiłem zdjęcie kowalikowi i wsadziłem go na pergolę. Przez jakiś czas siedział spokojnie, a potem zaczął nawoływać. Wkrótce zjawił się dorosły z jakimś smacznym kąskiem. Jakiś czas przyglądałem się życiu rodzinnemu kowalików. Oprócz tego jednego młodego gdzieś w krzakach był następny. W końcu zostawiłem kowaliki w spokoju. Za jakiś czas, gdy wyszedłem na podwórko, usłyszałem popiskiwanie kowalika gdzieś z róż rosnących przy schodach. Zszedłem na dół i zobaczyłem, że kowalik siedzi na kamieniu przy różach. Przykucnąłem około metra od niego i zacząłem prawić mu wymówki, że robi źle, że w ten sposób to straci życie, jak kot go usłyszy. Widocznie zrozumiał, co mu grozi, bo w pewnym momencie podfrunął i wskoczył mi na ramię, a stamtąd wdrapał się mi na głowę i zaczął nawoływać swoich rodziców. Obawiałem się, czy nie narobi mi na głowę, bo ptaki to potrafią. Powiercił mi się trochę na głowie, popiszczał i w końcu poleciał, ale też w niezbyt odpowiednie miejsce. Ponownie wziąłem go i wsadziłem na pergolę. Tam znów był dalszy ciąg karmienia młodego żarłoka. Po jakimś czasie rodzina wyniosła się gdzieś na zbocze koło wielkiej leszczyny. Tam zielsko jest trochę większe i większa szansa na uniknięcie spotkania z kotem.