Dziennik dębiański

2 lutego 2007

Zbrodnia zagościła w tym domu

Od kilku tygodni po domu grasował gryzoń. Można było go usłyszeć, czasem zobaczyć. Kot nie chciał się nim zainteresować. Wolał spać albo jeść jakieś gotowe przysmaki, o które wystarczyło tylko trochę pożebrać. A nawet i nie żebrać - cierpliwie poczekać. Gryzoń ten miał dziwne zwyczaje. Żarł marchewkę, ziemniaki i mydło. Marchewkę - rozumiem, też lubię. Surowe ziemniaki - rzecz gustu. Ja bym nie jadł. Jednak do zjedzenia mydła nikt by nie nie namówił (ciiiiii, tylko nikomu nie powtarzać - jak by dobrze zapłacił to i kostkę mydła bym zżarł, a co mi tam). A zwierzę żarło mydło systematycznie, nawet w nocy, gdy spałem w sąsiednim pokoju. Po pewnym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to mydło to zwierz żarł na przeczyszczenie. Surowe ziemniaki mogły zaszkodzić, trzeba było więc czymś się ratować. A jako że warto uczyć się obserwując naturę, to gdy będę zmuszony z jakiegoś powodu do jedzenia surowych ziemniaków, to mam potem zagryzać mydłem dla zdrowia. Sytuacja była dla mnie nie do zaakceptowania. Nie mogłem pozwolić, aby mieszkał u mnie ktoś, kto nie dość że zżera moje rzeczy, to jeszcze nawet nie dokłada się do comiesięcznych opłat za prąd, wodę, opał czy choćby telefon. Różne próby pozbycia się niepożądanego lokatora nie przyniosły dotąd efektów. Już kilka miesięcy żył na mój koszt. Postanowiłem dokonać zbrodni. Człowiek to taka istota, która do perfekcji opanowała zdolność mordowania innych żywych stworzeń, tak doskonała w zabijaniu, że eliminowała z Ziemi coraz to kolejne gatunki. A jako że jestem nieodrodnym synem tego zbrodniczego gatunku, o inteligencji nie pozostającej daleko w tyle za innymi, tak więc talent do zabijania mam już zawarty w genach, jak kto woli we krwi lub wyssany z mlekiem matki. Postanowiłem utopić bezbronne, głodne zwierzę, do tego z pełną premedytacją, zwierzę, które tak jak ja ma dwoje oczu, cztery kończyny, ma rozum, a do tego jest ssakiem (jakże ono jest podobne do człowieka!). Wykorzystałem do tego celu przemysł budowlany (wiadro po farbie emulsyjnej), supermarket Media Markt (ulotka reklamowa), przemysł włókienniczy (kawałek lnianego sznurka), zakład komunalny w Bartoszycach (woda wodociągowa), tartak w Sędławkach (drewniana listwa) i przemysł rolno-spożywczy (kawałek chleba, ser). Zeznaję więc jak przed prokuratorem, co zrobiłem. Poprzednim razem, przed wyjazdem, w obecności Kamili (odpowie za współudział lub ukrywanie zbrodni), do wiadra po farbie wlałem do 2/3 wody, na wierzchu wiadra przy pomocy sznurka zamocowałem papier, następnie zrobiłem nożem nacięcie w papierze na krzyż i położyłem na papierze kawałki jedzenia. Położyłem kawałek listwy tak, aby gryzoń mógł wejść po niej z podłogi na wiadro jak po pochylni. Na listwie też położyłem maleńkie kawałki topionego sera na zachętę i aby wskazać kolejno drogę do większych kęsków na samej gorze (teraz pomyślałem, że chyba mydło powinienem tam położyć, a ja banalny ser ...). No i teraz pozostało tylko czekać. Wyjechaliśmy. Po powrocie, zeznaję, że stwierdziłem obecnośc mojego lokatora we wnętrzu wiadra. Zwłoki ukryłem w okolicach kompostu.
[*] [*] [*]