Dziennik dębiański
 
26 maja 2004

Drapieżne żaby


zabaPrawie wszystkim żaby kojarzą się ze spokojnymi stworzeniami, siedzącymi w mokradłach i rechoczącymi. Dlaczego? Przecież to są straszne potwory, krwiożercze, żywcem pożerające inne stworzenia. Też myślałem, że to takie miłe stworzonka, że wystarczy odpowiednio często je całować, aż wreszcie człowiek trafi na jakąś wymarzoną księżniczkę. A precz z księżniczkami, tylko naiwny mógłby takiej pragnąć. Nie dość, że by zjawiła się goła i bosa, bez żadnego posagu, to jeszcze z mnóstwem żądań i pretensji. Ale dość dygresji, wracajmy do tematu. Odkąd mam swój ogród, poznałem prawdziwą, mroczną naturę żab. A jak to się stało, spróbuję opowiedzieć. Mój uroczy ogród, który zacząłem tworzyć od początku XXI wieku, bardzo pochłaniał mnie każdego dnia. Do domu wracałem wtedy, gdy mrok był już na tyle gęsty, że nie dawało się już nic więcej robić w nim poza wdychaniem morderczego zapachu maciejki. O maciejce jeszcze napiszę, ale póki co wracajmy do żab. Gdy na ogród spływał mrok, z wszelkich kątów, szczelin między kamieniami, spod spróchniałych pni drzew wychodziły na żer hordy żab trawnych, kumaków, grzebiuszek, ropuch i wszelkiego innego płaziego paskudztwa. Wprawne ucho mogłoby usłyszeć mlask tych potworów pożerających dżdżownice, ślimaki i owady, a także słyszeć ostatnie tchnienia ofiar, oddających stwórcy ducha. Chodzenie po ogrodzie, szczególnie  w ciepłe wieczory po deszczu, wymagało ode mnie dużej ostrożności. Nie chciałem w świetle poranka odkrywać na ścieżkach płazów, o nieco zmienionych proporcjach ich powierzchni do grubości. Aby tego uniknąć chodziłem po ogrodzie z latarką. No i zdarzało się, że na wąskiej ścieżce siedziało czasem dobrze odżywione żabsko. Starałem się więc takiej żabie, pomimo żywionej do niej mojej wyraźnej niechęci wytłumaczyć, że przebywanie na tej ścieżce grozi jej zwyczajnym rozdeptaniem. Jednak stworzenia te obdarzone wrodzonym gburostwem nie zamierzały ustępować mi z drogi. Starałem się w tej sytuacji użyć wobec nich siły, dla ich własnego bezpieczeństwa. Trącanie ich palcem po nosie, łapach, grzbiecie czy podbródku wywoływało w nich wyraźną złość, objawiającą się dość szybko przyjmowaniem postawy niczym byk na korridzie. Grzbiet ich wyginał się w pałąk, pysk skierowany ku ziemi i dziki wzrok wpatrujący się w oświetlony palec wyłaniający z ciemności. No i po chwili następował atak, potem następny i następny. Gdyby miały zęby, to pewnie odgryzały by mi palca wielkimi kawałami (lądowe piranie). Ale na szczęście moja skóra jest za gruba na ich krwiożercze możliwości i mogłem tylko obserwować ich wściekłe ataki. Podobne zachowanie jest typowe rownież dla niewielkich żabek, mniejszych niż koniec mojego palca. Jedna z takich żabek wlazła mi nawet na palec i siedząc na nim próbowała kilkakrotnie kąsać. Gdyby miała zębiska, dopiero miałbym za swoje.

A pożerały wszystko, co znalazło się w ich zasięgu. Żarły podawane im dżdżownice, muchy, pasikoniki, żółty ser, kiełbasę, śliwki. Czasem w przypływie dobrego humoru karmiłem w świetle dnia żabska wystawiające swe nosy z różnych kryjówek. O zmroku wolałem nie ryzykować. Niczym nie pogardziły. Wielkie rosówki, nie mieszczące się w pysku, upychały łapami.

I ten kto to przeczyta, niech innym wzrokiem spojrzy na te oślizłe potwory, które gdyby były większe to by pożerały żywcem każdego człowieka zjawiającego się nad stawem czy rzeką. Przy nich nawet krokodyle w Nilu by wyginęły, jeżeli nie w ich żołądkach, to z głodu, bo już nic innego w okolicy by nie zostało do zjedzenia.